Piotruś Królik to uroczy gryzoń, który w 2018 roku zawitał na wielkich ekranach kin. W pierwszej części główna część fabuły skupiała się na jego rywalizacji z nieprzyjemnym Thomasem McGregorem, co oczywiście było niewyczerpanym źródłem gagów i humoru sytuacyjnego, jak to w typowej zabawie w kotka i myszkę. Tym razem jednak opowieść przybiera dużo dojrzalszy ton – Thomas i Bea są już po ślubie, a harce i psoty odchodzą na dalszy plan. Sam film dużo na tym traci – na pierwszy rzut oka jest tu po prostu dosyć nudno. Choć ludzie byli ważni dla fabuły oryginału, mam wrażenie, że w filmie Piotruś Królik 2: Na gigancie odsunięto ich trochę na bok – Bea i Tomasz skupiają się wyłącznie na promocji książki i zapewnieniu sobie jak największych szans na jej przebojową kontynuację (do fabuły wprowadzono w tym wątku nijakiego Nigela (David Oyelowo), który chyba miał być kimś w rodzaju złoczyńcy, mąciwody, co tak szczerze też sprawdza się tutaj średnio). Znacznie częściej na pierwszym planie figurują zwierzęta – a ich perypetie nie mają już takich rumieńców co w części pierwszej. Okazuje się, że pozostawione same sobie futrzaki tracą charyzmę, co w oczywisty sposób odbija się również na filmie. Po odebraniu Piotrusiowi przeciwnika McGregora królika zestawia się z zupełnie nową postacią, złodziejaszkiem Barnabasem, który wkręca bohatera w swój niecny plan. Jak na produkcję familijną przystało, niecność tegoż planu jest raczej bezpieczna i umiarkowana. Niestety, perypetie futrzaków (wspomaganych przez grono innych znajomych – od kotów po jelenia) wypadają raczej nużąco. Mało się dzieje, nie ma się z czego pośmiać... Bohaterowie co prawda często ucinają sobie pogawędki z morałami, jednak nawet i one niczym się nie wyróżniają – przekaz płynący z produkcji jest uniwersalny i opiera się na prostym pojmowaniu dobra i zła; nie ma tu miejsca na nic głębszego czy bardziej edukacyjnego... A skoro nie jest ani szczególnie wesoło, ani komediowo, ani inteligentnie czy emocjonalnie, szybko pojawia się wrażenie, że jest po prostu... nijak. Nie da się również nie zauważyć, że w nowym filmie mamy do czynienia z przerostem formy nad treścią. Pomijając już fakt, że fabuła jest raczej prosta i niewymagająca, ewidentnie widać tutaj, że twórcy nie mieli większego pomysłu na wypełnienie półtorej godziny seansu czymś wartościowym – skutkuje to niczym innym jak dłużyznami, zapętleniem tego samego żartu przez kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt sekund (żeby jeszcze ten żart rzeczywiście powodował salwę śmiechu – to może bym to zrozumiała) oraz wstawianiem nic niewnoszących sekwencji do muzyki (a tej jest tutaj dużo za dużo – w co drugiej scenie w tle gra popowa ścieżka dźwiękowa, co mnie zupełnie nie przekonuje – ba, nawet rozprasza). Patrzy się na to wszystko raczej z przymusu aniżeli z chęci – film jest gorszy niż część pierwsza; brakuje mu iskry, pomysłu i dynamiki. Coś się wypaliło i mocno to widać. Piotruś Królik 2: Na gigancie to propozycja kierowana do młodszej części widowni, ale nawet z perspektywy osoby dorosłej nie widzę w niej nic, co mogłoby wyróżnić ją pośród innych filmów familijnych. Nie ma już tego samego humoru i udanych gagów co w części pierwszej, a cały wątek rywalizacji Piotrusia z Thomasem po prostu przestał istnieć. Nie ma na czym zawiesić oka, a całość szybko ulatuje z pamięci. W porównaniu z jedynką – odnotowuję utratę jakości. Na plus oczywiście sama animacja i efekty specjalne – w te rzeczywiście włożono sporo pracy, co procentuje na ekranie. Poza tym nic szczególnego. Szkoda.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj