Piotruś Pan po raz kolejny wraca na duży ekran. Czy następni twórcy są w stanie wyciągnąć z tej znanej bajki coś więcej niż poprzednicy, czy może znowu dostajemy odgrzanego kotleta? Sprawdzamy.
Wendy Darling (Ever Anderson) jest dziewczynką stojącą krok przed dorosłością, której się obawia. Rodzice, w szczególności ojciec (
Alan Tudyk), oczekują od niej powagi. Zerwania z dziecięcymi zabawami i wymyślaniem z młodszym rodzeństwem fikcyjnych przygód. Wszak niedługo wyruszy do szkoły z internatem, w której będzie musiała sama o siebie zadbać. Musi więc szybko dorosnąć. Stać się damą, a nie dziewczynką. Wendy ta perspektywa z jednej strony pociąga, bo jest nowym rozdziałem w jej życiu, ale także przeraża, bo na zawsze zamyka ten poprzedni. Oznacza poniekąd kres jej dzieciństwa. Podczas jednej z zimowych nowy w jej pokoju pojawia się Piotruś Pan, chłopiec z krainy zwanej Nibylandią. Miejsca, w którym się nie dorasta i można na zawsze pozostać dzieckiem. Dziewczyna wraz ze swoim rodzeństwem przyjmuje ofertę chłopca i wyrusza na szaloną przygodę.
Po obejrzeniu
Piotrusia Pana i Wendy czuje ogromny zawód. Po reżyserze
Davidzie Lowerym, twórcy
Zielonego Rycerza i
Gentlemana z rewolwerem, oczekiwałem o wiele więcej niż odgrzanie starego kotleta z podlaniem go lekko udoskonalonym sosem. Miałem nadzieję, że jeśli twórca zabiera się za klasykę opowiedzianą już przez innych tyle razy, to dlatego, że ma nam coś nowego do powiedzenia. Spojrzy na tę bajkę w jakiś nowatorski sposób, jak to miewał wcześniej w zwyczaju. Niestety, nie wiem, czy to brak pomysłu, czy może przegrana walka ze skostniałymi strukturami korporacji, jaką jest Disney, uniemożliwiła mu pełne rozwinięcie skrzydeł, ale coś poszło mocno nie tak. Choć są tu jakieś przebłyski świeżości, nikną one jednak w natłoku banału. Mam też wrażenie, że zbyt duży nacisk położono na to, by niektóre sceny czy nawet kadry zostały zrealizowane praktycznie identycznie jak w animacji z 1953 roku.
Generalnie Disney ma od kilkunastu lat tendencję do zamieniania swoich animowanych klasyków na wersje aktorskie. W większości przypadków wypada to średnio albo źle jak choćby w przypadku
Aladyna,
Zakochanego kundla,
Pinokia czy
Dumbo. Choć trzeba im oddać, że raz na jakiś czas trafia się im też perełka jak
Cruella. Jednak jest to jedynie wyjątek, do których film Davida Lowery’ego nie należy. Owszem wygląda on może pięknie, jak większość produkcji Disney’a, ale jest on pusty w środku. Ile razy można opowiadać historię o chłopcu, który nie chce dorosnąć, bo się boi? Nie twierdzę, że poprzednie wersje to jakaś świętość i nie należy ich ruszać, ale oczekuję od twórców trochę większej odwagi w forsowaniu swoich pomysłów, a nie tylko odwzorowywanie tego, co wszyscy już dobrze znamy. Steven Spielberg potrafił wykrzesać z tej bajki coś więcej, robiąc
Hooka. Widać, że się da. Lowery też miał jakiś pomysł na ten film. Widać to po samym podejściu do kapitana Haka (Jude Law) i chyba po raz pierwszy zagłębieniu się bardziej w jego historię. Nareszcie dowiadujemy się, skąd w nim taka nienawiść do Piotrusia. Czym jest podyktowana ta chęć ciągłej walki z chłopcem w zielonym wdzianku. I powiem Wam, że ja ją kupuję. Jest to chyba jedyny pozytyw tego filmu, który być może w przyszłości zainspiruje innego twórcę do większej eksploracji tego wątku.
Podobnie jak w animacji z 1953 roku dostajemy historię nieskupiającą się na Piotrusiu Panie, a raczej Wendy. Jest to bowiem podróż dziewczyny w dorosłość i takie ostateczne pożegnanie z dzieciństwem, ale z przytupem. Próba zrozumienia, że dorosłość wcale nie oznacza kompletnego zerwania z zabawą i zamknięcia fantazji na klucz gdzieś w zakamarkach umysłu. Są to rzeczy, które da się, a nawet trzeba, pogodzić. Ever Anderson, córka Milli Jovovich i reżysera Paula W.S. Andersona, dobrze sobie radzi w tej roli. Unosi jej ciężar, choć niestety scenarzyści nie dają jej sposobności, by w pełni pokazać swoje możliwości w swoim debiucie jako aktorka pierwszoplanowa. Widać w niej jednak drzemiący potencjał i jestem przekonany, że gdy trafi na odpowiedni projekt, pokaże pełnię swojego talentu. Dobrze prezentuje się także
Jude Law jako Hak. Nie jest to może kreacja przebijająca Dustina Hoffmana, ale jest o niebo lepsza od tej, którą zaserwował nam Jason Isaacs w 2003 roku czy Hugh Jackman, który w wersji z 2015 roku wcielił się w postać Czarnobrodego. Jude postanowił zagrać tego słynnego, jednorękiego pirata inaczej. Jest on oczywiście dalej narcyzem i egoistą pomiatającym swoją ekipą, ale odsłania przed nami oblicze, którego wcześniej nie widzieliśmy lub go nie dostrzegaliśmy. Zranionego i porzuconego mężczyzny. Człowieka, który został zastąpiony i praktycznie zapomniany. Jego wściekłość nie jest wynikiem jedynie chęci dokonania zemsty na Piotrusiu Panie. Jest to coś dużo głębszego i w moim odczuciu ważniejszego. Kompletnie zmarnowanym potencjałem jest wykorzystanie Jima Gaffigana jako Smee. Asystent Haka, który często był takim stłamszonym sumieniem kapitana, w tej wersji jest praktycznie niewidoczny. Został zepchnięty na daleki margines. Gdyby go w tym filmie nie było, pewnie nikt by się nie zorientował.
Jednak największym rozczarowaniem jest, grający tytułowego Piotrusia Pana,
Alexander Molony. Młody Brytyjczyk w swoim debiucie jest nijaki. Żadna scena z jego udziałem nie zapada widzowi dłużej w pamięć. Anderson i Law kompletnie ten film zawłaszczają, wypychając Molony’ego z pamięci widzów. Piotruś Pan jest w tym filmie marginalną i w sumie mało istotną postacią. I to nie ze względu na scenariusz, a raczej na bylejakość gry aktorskiej, jaką dostajemy. Ta postać nie wzbudza w widzu kompletnie żadnych emocji. Nie jest ani zarozumiałym dzieciakiem ze zbyt dużym ego, ani też sympatycznym kumplem, z którym chciałoby się ruszyć razem na przygodę.
Piotruś Pan i Wendy wprowadza też kilka mniejszych lub większych zmian, które pewnie części widzów się nie spodobają, choć ja nie miałem z nimi najmniejszego problemu. Największą jest chyba uczynienie z „zagubionych chłopców” grupy, w skład której wchodzą także dziewczynki. Jest to słuszna korekta pokazująca, że niechęć do bycia dorosłym nie pojawia się tylko u płci męskiej. Jest to generalnie domena wszystkich dzieci. Ten pomysł jak najbardziej się broni.
Z przykrością stwierdzam, że nowy film Davida Lowery'ego to średnie danie podane na ładnie przystrojonym talerzu. Niestety, dobra ekspozycja nie dodaje nic do smaku, który jest przeciętny i raczej rozczarowujący. Bo po takim twórcy i takim dużym studio oczekiwałem czegoś wybornego.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h