Motyw z porwaniem syna Thorgala zbliża się jeśli nie ku końcowi, to z pewnością do momentu przełomowego, co część fanów zmęczonych już tym wątkiem przyjmie z pewną ulgą. Zarówno porywacze, jak i grupa pościgowa znajdują się u kresu swej długiej wędrówki, pozostała ostatnia prosta - podróż przez pustynię do miejsca, w którym Aniel ma spełnić swe przeznaczenie i stać się Khalanielem de Valnor. W ten sposób odbudować ma bractwo Czerwonych Magów i zapewnić spokój w całej krainie, która bez opieki stowarzyszenia pogrążyła się w chaosie. Dzięki retrospekcjom umieszczonym w tomie Kah-aniel mamy szansę nieco bliżej przyjrzeć się historii Czerwonych Magów, poznać przyczyny ich upadku oraz szczegóły dotyczące nadziei na odrodzenie. Chociaż historia spisku jest dość skomplikowana (duża liczba postaci w niej występujących jest prawdziwym sprawdzianem zdolności analitycznych), czego dowodem jest pomyłka rysownika, to całość wychodzi całkiem zgrabnie i przyjemnie. Fabuła w tym zeszycie nie gna jednak do przodu, co może znudzić niektórych czytelników - zwłaszcza tych, którym nie w smak są historie polityczne i przedłużające się podróże po pustyni.
Także Thorgal przechodzi swoistą przemianę, przyznając się, że trudno mu myśleć o swej dawnej wybrance inaczej niż "matka moich dzieci" (przyznać trzeba, że scena jest stworzona dość prosto, podobnie jak dylemat dotyczący przeznaczenia Aniela), zaczyna również w trakcie podróży ulegać urokowi tajemniczej Salumy, która zdejmuje w końcu maskę i ujawnia twarz. Gdy więc wiking i jego towarzysze docierają do Bag Dahdu, by dowiedzieć się, gdzie wywieziono Aniela, nic nie jest już tak proste, jak było na początku szalonego pościgu przez pół świata. Przemyślenia Thorgala, nie do końca jasne plany kobiety, która go uwodzi, i podejście Aniela do całej sytuacji niczego nie ułatwiają. Gdy w końcu udaje się znaleźć odpowiedź, a grupa ratunkowa rusza po Aniela, przez kilka kart znów wraca znany nam, wspaniały thorgalowy styl. Cóż jednak z tego, skoro opowieść kończy się takim cliffhangerem, że czytelnik ma ochotę - parafrazując A. Sapkowskiego - ugryźć się ze złości w dupę. Zwykle nie przeszkadzają mi podobne motywy w literaturze czy komiksach, ale jeśli na kolejne dzieło będę musiał czekać dwa lata, to niedosyt ten może zmienić się w zniechęcenie.
Dłużącą się nieco fabułę oraz zakończenie zeszytu ratują rysunki Rosińskiego. Stworzony przez niego pejzaż pustyni, potem zaś potężnego bliskowschodniego miasta i jego zakamarków jest wprost doskonały i sprawia, że cała historia nabiera życia. Jest pierwszym i, co po raz kolejny udowadnia, najlepszym ilustratorem przygód wikinga.