Ani młodzieńcze lata, ani opowieść rozgrywająca się po wydarzeniach opisanych w pięcioksięgu. Powieść Sezon burz, której zapowiedź wywołała niemałą sensację, należało by umiejscowić gdzieś między opowiadaniami publikowanymi w zbiorach "Miecz przeznaczenia" i "Ostatnie życzenie" - tak dokładnie zaraz przed historią ze strzygą z "Wiedźmina", ale już po tym, jak Geralt poznał Yennefer.
W efekcie nie otrzymujemy wiedźmina zmienionego, ale dokładnie takiego, jakim go pamiętamy jeszcze sprzed czasów napaści Nilfgaardu na północne królestwa i poznania Ciri. Choć trzeba przyznać, że z początku Geralta trudno rozpoznać, podobnie jak sam styl Andrzeja Sapkowskiego – pierwszy rozdział jest bezsprzecznie nieudany, a kolejne dwa czy trzy sprawiają zaś wrażenie rozbiegówki, jakiej autor potrzebował, by odnaleźć głos, który pamiętamy ze starszych tekstów. Rozpoznajemy zabiegi językowe, konstrukcję dialogów i charakterystyczne poczucie humoru, ale mimo to pierwsze kilkanaście czy kilkadziesiąt stron sprawia wrażenie, jakby pisał je nie Sapkowski, a jakiś próbujący go naśladować literat-fan.
Jak jednak wspominałem, ten słabszy początek spełnia funkcję rozbiegu, tak że im bardziej zagłębiamy się w tę historię, tym bardziej zaczyna ona przypominać te starsze teksty, aż w końcu coraz częściej dopada nas przeświadczenie, że oto przenieśliśmy się w czasie do lat 90. ubiegłego stulecia i czytamy kolejną świetną opowieść o białowłosym łowcy potworów.
Sapkowski więc nie zawodzi, bo dostarcza czytelnikom dokładnie tego, czego oczekiwali – większej ilości Geralta, okraszonego Jaskrem, Płotką, chędożeniem, krasnoludami i mnóstwem, mnóstwem efektownych pojedynków. Nie zabrakło także oczywiście rubasznego humoru oraz niezliczonych nawiązań zarówno do popkultury, jak i starszego pięcioksięgu. Znalazło się również miejsce na wiedźmińskie złote myśli (na przykład: Historia […] to relacja większością kłamliwa, ze zdarzeń, większością nieistotnych, zadawana nam przez historyków, większością durniów.) oraz na piosenki Jaskra, w tym jedną przytoczoną w naprawdę obszernym fragmencie.
Wiedźmin. Sezon burz to książka napisana dla fanów; ewidentnie przeznaczona dla tych, których – jak mnie – niesamowicie ucieszy możliwość powrotu do starych, dobrych druhów, do unikalnego, postmodernistycznego świata fantasy, w którym tym razem nie zabraknie nawet przekrętów na fakturach. Sapkowski, gdy w końcu odnajduje swój styl, po raz kolejny okazuje się niezrównanym gawędziarzem, któremu w porywającym snuciu opowieści nie przeszkadza nawet fakt, że momentami jest ona rwana i w zasadzie składa się z połączonych jednym czy dwoma wątkami osobnych opowiadań, jak choćby wyśmienity epizod z aguarą – jego wycięcie z książki niespecjalnie wpłynęło by na fabułę, niemniej stanowi on jeden z lepszych jej momentów.
Rzecz oczywista, Sezon burz nie może równać się z pięcioksięgiem; nie przebija także starszych opowiadań. I czuje się, że nie to autor chciał osiągnąć – ta książka ma być wehikułem czasu, okazją do przeżycia jeszcze jednej przygody z Białym Wilkiem, a żeby tak się stało, nie musi być przecież arcydziełem. I nie jest. Pozostaje jednak świetną pozycją rozrywkową. Fani nie powinni czuć się zawiedzeni.