Reżyser Rosemary's Baby,The Pianist i Chinatown tym razem bierze na warsztat opowieść o artystycznej niemocy pewnej paryskiej pisarki, która na oczach widzów przeradza się w thriller psychologiczny. Delphine (Emmanuelle Seigner) właśnie wydała książkę, która okazała się wielkim hitem. Nic więc dziwnego, że wydawca oczekuje kolejnej na tym samym, a może nawet wyższym poziomie. Problem tylko w tym, że na chwilę obecną autorka ma wielką pustkę w głowie. Pomysłu na kolejną książkę brak. Rozpoczyna się poszukiwanie weny, a ta objawia się w postaci fanki Elle (Eva Green). Niestety kobieta ta także jest pisarką, a uczucie które się między nimi narodzi szybko zamieni się w rywalizację. Można odnieść wrażenie, że Polański przeżywa obecnie te same problemy, co bohaterka grana przez jego żonę. Twórczo przeżywa niemoc. Prawdziwa historia, do której scenariusz napisał razem z reżyserem Olivier Assayas ma być thrillerem psychologicznym, ukazującym złożony proces twórczy, jednak daleko mu do ideału. Panowie starają się zgłębić psychikę artystów i odpowiedzieć na pytanie, jak daleko mogą się oni posunąć podczas tworzenia czegoś, co sami uważają za wielkie. Widzimy jak egoizm bierze nad nimi górę podczas pracy. W trakcie spotkań z fanami opowiadają o tym, że to właśnie o nich myśleli, pisząc kolejną książkę, tymczasem okazuje się, że to tylko fasada. Ludzie są im potrzebni jedynie jako źródło inspiracji. Tak naprawdę jest to spektakl jednego aktora. Reżyser zestawia ze sobą dwie bohaterki, które mogą być swoimi alternatywnymi wersjami. Więcej je łączy niż dzieli. Niestety, aktorsko mamy tu bardzo duży rozdźwięk. Przy pięknej i hipnotyzującej Evie Green bardzo blado wypada Emmanuelle Seigner. O ile aktorka była fenomenalna w poprzednim filmie swojego męża, czyli La Vénus à la fourrure, o tyle w tym brakuje jej werwy. Nie potrafi przekonać do siebie widza. Jej ból wydaje się być sztuczny i nieprzekonywający. Kompletnie inaczej jest z Green, która na ekranie emanuje energią. Jej postać jest jakby odrobinę przerysowana, ale jak rozumiem taka była konwencja scenarzystów i ja ją z miejsca kupuję. D'après une histoire vraie to jeden ze słabszych filmów Roman Polański. Reżyser stara się nas trzymać na krawędzi fotela, ciągle wodząc za nos, siejąc niepewność, co jest prawdą a co fałszem. Robi to niestety jakby od niechcenia, bez finezji, do której nas przyzwyczaił chociażby w The Ninth Gate czy The Ghost Writer. Początek jest bardzo dobrze przemyślany i daje nadzieję na niezły thriller, jednak czym fabuła posuwa się dalej, tym więcej dziur logicznych i niezrozumiałych zachowań bohaterów. Sceny, które w zamyśle mają budzić grozę, wywołują śmiech i niedowierzanie. Nim się obejrzymy, do filmu wkrada się przewidywalność, której wcześniej u Polańskiego nie było. Mistrz powoli traci wyczucie. Gra na tych samych nutach co kiedyś tyle, że robi to od niechcenia. Nie tworzy nic nowego. Po tak wybitnym twórcy spodziewałem się czegoś lepszego, bardziej dopracowanego na poziomie scenariusza.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj