Na ekranach możemy oglądać serial Kulawe konie, a w Polsce ukazała się właśnie trzecia część serii pt. Prawdziwe tygrysy. Jak wypada ta powieść? Oceniamy.
Prawdziwe tygrysy to już trzecia w na polskim rynku (na swoją kolej czekają następne tomy) powieść Micka Herrona (wcześniejsze to Kulawe konie oraz Martwe lwy), której bohaterami są pracownicy brytyjskiego wywiadu z jednostki mieszczącej się w Slough House. Wyróżnikiem tej grupy jest to, że nie mamy do czynienia z asami wywiadu, a odrzutami: ludźmi, którzy z różnych względów (alkoholizm, narkotyki, błędy, etc.) trafili w miejsce, gdzie teoretycznie nie wyrządzą żadnych nowych szkód. Nad nimi wszystkimi czuwa Jackson Lamb stosujący nietypowe metody mobilizacji swojego zespołu.
Prawdziwe tygrysy zaczynają się dość niepozornie, od porwania jednej z pracownic ze Slough House. Za sprawą szantażu porywacze chcą uzyskać dostęp do zarchiwizowanych akt dotyczących teorii spiskowych. Nie może być to groźne, prawda? A jednak okazuje się, że to tylko wierzchołek góry lodowej, a cala akcja nie jest pomysłem grupy szaleńców, a misternie utkanym planem przez osoby piastujące kluczowe pozycje dla brytyjskiego wywiadu. W grę wchodzą kariery, szantaż i walka o władzę. I, jak zawsze w takich przypadkach, w potyczkach wielkich najbardziej mogą ucierpieć malutcy, szeregowi i niepotrzebni nikomu agenci.
Autor stopniowo buduje napięcie i odsłania kolejne warstwy intrygi. Poniekąd jest to historia szpiegowska nieco w starym stylu, bo więcej jest niepozornych rozmów, przetasowań i sondowania, niż akcji znanych chociażby z filmów o Jamesie Bondzie. Żeby nie było: gdy przychodzi do finału, to pociski latają gęsto, a krew leje się obficie, ale nie na tym Herron opiera swoją historię. To raczej dodatek, wisienka na torcie, a nie sedno tej historii.
Herron zdecydował się w swojej serii na nietypową i dość ryzykowną zagrywkę: stworzył bohaterów, których trudno polubić. Mają mnóstwo wad, a niewiele zalet. Odnoszą się do siebie w sposób nieuprzejmy i są antypatyczni. W tym szaleństwie jest jednak metoda, gdyż dzięki temu dynamika zespołu wyróżnia się na tle podobnych grup w popkulturze, a maniera Lamba zdaje się być przede wszystkim manierą mającą na celu skuteczne zarządzanie niesubordynowaną grupą i rozgrywanie innych tak, by rzeczy toczyły się po jego myśli. Trochę jak w całej działalności szpiegowskiej: liczy się osiągnięcie celu, nawet jeśli środki do jego osiągnięcia nie wpasowują się w normy prawne czy społeczne.
Prawdziwe tygrysy, jak cała seria Kulawe konie, to dobra propozycja dla czytelników pragnących zagłębić się w opowieści szpiegowskie w stylu niektórych historii Johna le Carré’a. Więcej tu budowania napięcia i knucia intryg niż żywiołowej akcji, a dzięki nietypowym postaciom nie sposób się przy lekturze nudzić.