Pierwszy odcinek nowego sezonu jest zaskakująco… zachowawczy. Pojawia się w nim kilka nieszablonowych rozwiązań na poziomie treści i formy, jednak nie ma tu mowy o przekraczaniu granic poprawności politycznej i oryginalnych pomysłach, popychających fabułę w nieznane sztuce filmowo-telewizyjnej rejony. Ci, którzy pokochali Preachera za postmodernistyczne podejście do popkultury i niekonwencjonalną narrację, mogą poczuć się lekko zawiedzeni. Nie zmienia to faktu, że będą się wciąż dobrze bawić, ponieważ serial nadal dostarcza przyjemnej rozrywki. Chyba nikt się nie spodziewał że pierwszy odcinek trzeciej serii rozpoczniemy od pogrzebu Tulip, po którym pożegnamy na zawsze tę bohaterkę. Jak to zwykle w popkulturze bywa, lubiana postać powraca do życia w całkiem niezłej formie, a dramatyczne wydarzenia z końcówki drugiego sezonu są już tylko melodią przeszłości. W premierze pojawiają się nowe lokalizacje, nieznani wcześniej bohaterowie i świeże wątki, dlatego też konieczne jest, aby Tulip jak najszybciej stanęła na nogi i była gotowa do akcji. Jakim piekłem jest Angelville, dowiadujemy się już z pierwszych minut odcinka, podczas których krwista retrospekcja dostarcza nam kilku istotnych informacji o matce Jessego, jego babci i niecnych procederach, które tam się odbywają. Zanim bohaterowie dotrą do rezydencji, twórcy starają się nas dobitnie przekonać, że będzie interesująco. Czy tak jest w rzeczywistości? Nie da się oprzeć wrażeniu, że rodzinna rekoncyliacja mogła potoczyć się ździebko ciekawiej. Jesse podpisuje pakt z diabłem, aby Tulip mogła żyć. Przy okazji spotyka dawno niewidzianych „przyjaciół”, z którymi wyjaśnia niedokończone sprawy. Całość jest przyprawiona dozą voodoo w wykonaniu Miss Marie oraz surrealistycznymi wizjami rodem z czyśćca, w którym przebywa obecnie ukochana głównego bohatera. Ani rytuały, ani abstrakcyjne formy nie windują opowieści na jakieś mocno oryginalne tory. Wszystko jest łatwe do przewidzenia i dość schematyczne. Oczywiście Preacher to wciąż jeden z najbardziej specyficznych formatów we współczesnej telewizji, ale w porównaniu do tego, co się wyprawiało w drugim sezonie, całość lekko zawodzi pod tym względem. Przy budowie postaci babci Marie twórcy używają dziesiątek schematów istniejących w popkulturze. Nie ma w tym oczywiście nic złego, ale lepiej, gdy takie klisze wykorzystywane są bardziej kreatywnie. Pomocnicy szamanki są nieco ciekawsi. Co prawda mamy tu do czynienia z klasycznymi południowymi redneckami, ale podejście do nich jest dość przewrotne. Szczególnie postać Casa ma w sobie coś kuriozalnego. Bohater jest przerysowany w komiksowy sposób, przez co idealnie wpasowuje się w konwencję Preachera. Szkoda, że nie było nam dane zobaczyć sieczki, którą zgotował miejscowym łobuzom, chociaż pewne jej fragmenty robiły wrażenie. Można mieć też wątpliwości co do scen w czyśćcu.  Przy budowie tego wątku twórcy początkowo przyjęli konwencję sitcomu. Dowiedzieliśmy się co nieco o przeszłości Tulip, jej dzieciństwie oraz relacjach z matką i ojcem. Całość okraszona została śmiechem z offu oraz innymi adekwatnymi do sytuacji reakcjami niewidocznej widowni. Podobny zabieg widzieliśmy ostatnio w Mr. Robot oraz dużo wcześniej w Natural Born Killers. W związku z tym całość traci na oryginalności. Poza tym owa forma szybko znika, robiąc miejsce czemuś innemu. Nie do końca zrozumiałe jest, czemu twórcy postanowili ulokować Tulip w czyśćcu, który przedstawili jako dom rodzinny bohaterki. Co prawda dowiadujemy się nieco o jej przeszłości, ale wydaje się to nie mieć fabularnego znaczenia, poza tym forma tego segmentu pozostawia nieco do życzenia. Wszystko toczy się tu za szybko, akcja pędzi na złamanie karku. Nie ma czasu na pokazanie problematycznej relacji Tulip z ojcem i matką. Dowiadujemy się że pochodzi ona z dysfunkcyjnej rodziny, ale nie wchodzimy wystarczająco głęboko, aby zrozumieć genezę tej patologii.  Można odnieść wrażenie że bohaterka musiała zostać zagospodarowana fabularnie na czas rytuałów mających przywrócić ją do życia. Twórcy poszli klasyczną drogą, co w ogólnym rozrachunku nie wzbogaciło opowieści o kolejny zapadający w pamięć segment. Całe szczęście w finale pojawił się „dalmatyńczykowy” Bóg i od razu zrobiło się ciekawiej. Misja, którą dostała Tulip, to dobry prognostyk na przyszłość. Poprzedni sezon Preachera przyzwyczaił nas do tego, że genialne odcinki mieszały się z tymi dobrymi i niezbyt udanymi. Premiera trzeciego sezonu prezentuje zadowalający poziom, jednak w porównaniu z pierwszym epizodem drugiej serii to zaledwie niezły odcinek. O ile historia pod względem rozrywkowym potrafi się jeszcze obronić, to może niepokoić pewna zachowawczość w prezentowaniu nowych motywów. Postacie nie zachwycają oryginalnością, a miejsce akcji też jakbyśmy skądś znali. Oczywiście opowieść ma wciąż gigantyczny potencjał. Gdzieś tam w Preacherverse hasa sobie Hitler a Herr Starr knuje kolejny machiaweliczny plan. Jednym słowem pierwszy odcinek na tak, ale z pewnymi zastrzeżeniami. Czekamy na dużo więcej w kolejnych odsłonach.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj