Drugi odcinek Preacher nie zwalnia tempa i wciąż dostarcza sporo nietypowej rozrywki w swoim stylu. Jednak dalej brakuje zaskoczeń, które nadałyby świeżości serialowi.
Po pierwszym, dość powściągliwym jak na
Preacher odcinku, widzowie na pewno liczyli, że w kolejnym epizodzie serial się rozkręci. Tulip została wskrzeszona, więc nic nie stało na przeszkodzie, aby twórcy pobawili się własną konwencją. Jednak
Preacher wciąż nie daje się zanadto ponieść wyobraźni, jakby zaciągnięto mu hamulec ręczny. Nie zaskakuje rozwiązaniami fabularnymi, nie szokuje ponadprzeciętną makabrą, ani za bardzo nie bawi czarnym humorem, do którego nas przyzwyczaił. Oczywiście tych elementów nie brakowało, ale jedna latająca koza z przesłaniem czy krwawy bulion to jednak trochę za mało, jak na ten niepoprawny serial. Dobrze, że Wszechmogący pod postacią dalmatyńczyka wciąż jest osobliwością, która za każdym razem wzbudza wesołość. Miejmy nadzieję, że objawi się jeszcze nie raz w tym sezonie, ponieważ dodaje
Preacherowi pewnego rodzaju blasku i luzu z przymrużeniem oka.
Nowy odcinek przybliża nam również mieszkańców Angelville, którzy zostali bardzo dobrze odwzorowani z kart komiksu, przede wszystkim pod względem wyglądu. Jednak serial przedstawia nieco inny rodzaj relacji Jessego z babcią oraz jej pomagierami, co dla czytelników może być nieco rozczarowujące. Z drugiej strony produkcja ma duże pole do popisu i cały sezon przed sobą, aby przedstawić własną, może równie dramatyczną, wersję tego wątku.
Preacher powoli odkrywa coraz mroczniejszą stronę rodziny L'Angelle, dokładając kolejne informacje związane z głównym bohaterem. Znowu pojawiła się retrospekcja, ale tym razem nie tak brutalna i skręcające żołądek, jak w poprzednim odcinku. Ciekawość wzbudza także grobowiec, do którego zszedł Jesse w końcówce epizodu. Wszystko to (oraz trzymanie w garści naszego kaznodziei) pokazuje na co stać babcię L'Angelle, a to dopiero początek jej niecnych zagrywek i okrutnej bezwzględności.
W poprzednim tygodniu brakowało osoby, która nadałby odpowiednio komiksowego charakteru odcinkowi, dlatego cieszy, że powrócił Herr Starr, który od razu popisał się mocnym wejściem. Sekwencja strzelaniny była przerysowana, krwawa i bardzo efektowna. Pip Torrens w roli Starra jest kapitalny kreując tak nietuzinkową i wyrazistą postać. A do tego sposób bycia tego bohatera i sarkastyczne poczucie humoru rozbraja oraz sprawia, że serial jest ciekawszy i atrakcyjniejszy. Dzięki niemu nawet ciągle wałkowany trójkąt miłosny oraz niekończące się nieporozumienia i sprzeczki na linii Jesse-Tulip-Cass przestają nużyć bezbarwnością. Miejmy nadzieję, że także niebawem powrócą Eugene, Hitler i przede wszystkim Święty od Morderców, którzy również bardzo urozmaicają serial.
W najnowszym odcinku
Preacher nie było miejsca na nudę. Szybka akcja i dużo wydarzeń dynamizowały epizod, ale niestety traci na tym fabularna część serialu z wątkiem babci Jessego na czele, któremu brakuje mroczniejszego i bardziej emocjonalnego oraz tajemniczego klimatu. Na szczęście to dopiero początek sezonu, więc twórcy mają jeszcze dużo czasu na rozwinięcie historii z przeszłości głównego bohatera tak, aby usatysfakcjonować widzów. Zabawa dopiero się zaczyna!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h