Twórcy jednak od początku otwarcie mówili, że gra nie będzie szczególnie długa i z tego względu zamierzają sprzedawać ją po dużo niższej cenie. Byli szczerzy, bo produkcję faktycznie skończyć można w jakieś pięć godzin, ale przynajmniej jest to czas bardzo przyjemnie spędzony i nie ma nawet chwili na nudę. Co więcej, do każdego egzemplarza Insomniac Games dorzuciło dodatkowo kod uprawniający do pobrania Ratchet & Clank: Quest for Booty, dlatego też cena, w jakiej oferują swój produkt (ok. 100 zł), jest więcej niż uczciwa.

Fabuła nie należy do nazbyt skomplikowanych, ale też raczej nikt nie kupuje platformówek po to, aby szukać w nich głębokich i poruszających historii. Ratchet wraz ze swoją załogą transportuje groźnego więźnia, Vendrę Prog, kiedy jej brat dokonuje ataku na statek w celu jej odbicia, po czym oboje uciekają. Ratchet i Clank, podążając za zbiegami, lądują na planecie Yerek, która zdaje się być nawiedzona. Jak się później okazuje, nie ona jedna.

Nie jest to scenariusz godny Oscara, zaskakujących zwrotów akcji również w nim nie uświadczymy, ale nie o to przecież chodzi. Grunt, że standardowo już nie brakuje humoru, a każdy z bohaterów to sympatyczne indywiduum, do tego świetnie zdubbingowane. Fabuła zresztą przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie już po około 15 minutach gry, kiedy odkrywamy, że to stary dobry Ratchet, za którym tęskniliśmy, a nie jakieś udziwnione wynalazki.

Do naszej dyspozycji oddano pięć planet, z czego jedna to w zasadzie nic innego, jak tylko arena, na której rozgrywamy szereg wyzwań. Niby niedużo, ale z drugiej strony lepiej mniej, a intensywniej, niż więcej, ale mdło. Gra nie jest na siłę rozciągnięta, każdy trybik mechanizmu elegancko zachodzi na drugi, całość jest idealnie wyważona, a gracz ma problemy z odłożeniem pada, nim zobaczy napisy końcowe. Najpierw strzelamy, później skaczemy po platformach, innym razem latamy na jetpacku bądź pędzimy na turbobutach, a niekiedy uganiamy się za bateriobotami lub rozwiązujemy proste łamigłówki małym Clankiem.

A skoro już przy nich jesteśmy, to wyglądają tak, że robocik przenosi się do innego wymiaru, zwanego Cieniowersum, a tam - już w 2D - tak operuje grawitacją, by dotrzeć do Zmorka, unikając przy tym różnych przeszkadzajek. Gdy już znajdzie się w punkcie przeznaczenia, wtedy musi solidnym uderzeniem obudzić maszkarę, a następnie brać nogi za pas w celu zwabienia paskudy do portalu. Miła odskocznia do typowych sekcji strzelankowo-platformowych.

Jedną z nowości jest specjalny gadżet, dzięki któremu w pewnych miejscach, strzelając w odpowiednie punkty, możemy tworzyć tunele pozwalające przemieścić się chociażby nad przepaścią. Czasami do przejścia dalej konieczne jest stworzenie nawet kilku, a wtedy bywa, że trzeba chwilę pogłówkować nad takim ich połączeniem, aby pozwoliły nam się dostać tam, gdzie chcemy. Ot, takie drobne urozmaicenie.

Jak już wspomniałem wcześniej, grę można ukończyć w ciągu około pięciu godzin, ale czas ten się wydłuża, gdy chcemy zebrać wszystkie złote śrubki bądź też fragmenty schematu potężnej wyrzutni Ż.U.B.R.VII. Jeśli natomiast mamy w planach wbicie platyny, to powinniśmy się przygotować na długie posiedzenia przy konsoli. Na samo rozwinięcie wszystkich broni (tych jest 12 i większość z nich już widzieliśmy) do szóstego poziomu potrzeba niewyobrażalnych ilości waluty i nawet mnożnik, który dochodzi w trybie wyzwań, niewiele pomaga, kiedy jedna z pukawek kosztuje milion śrubek. Taka ich liczba nie zawsze wpadnie po jednokrotnym przejściu gry, a tu jeszcze dochodzi półtora miliona na najlepszy pancerz i drugie tyle na pozostałe spluwy.

Pod względem oprawy wizualnej niewiele się zmieniło. Ratchet & Clank: Into the Nexus przypomina poprzednie gry z serii, co akurat nie jest niczym złym, bo przecież prezentują się one bardzo ładnie. Wzrok cieszy już prolog, w którym przez większość czasu przebywamy poza statkiem w stanie nieważkości, a wokół nas rozciąga się nieskończona przestrzeń kosmosu. Później wcale nie jest gorzej: futurystyczne miasta, niekiedy zalane wodą, bagienne tereny, jaskinie. Na brak różnorodności nie można narzekać, a i przeważnie jest na czym oko zawiesić.

I czego posłuchać. Za muzykę odpowiada Michael Bross, który już wcześniej komponował na potrzeby serii. Utwory wpadają w ucho i posiadają odpowiedni "rozmach", który doskonale pasuje do kosmicznej opowieści o ratowaniu (wszech)świata. Kilkakrotnie przyłapałem się na tym, że nucę któryś z motywów.

Szkoda tylko, że twórcy nie testowali swojego dzieła zbyt intensywnie, bo czasami zdarzają się różne irytujące bugi. A to pomieszczenie, z którego przyszliśmy, potrafi sobie zniknąć, świecąc tajemniczą niebieską pustką, innym razem zaś nasza postać przestaje reagować na komendy, wyczyniając jakieś cuda. Niby są to sporadyczne przypadki i nie można powiedzieć, aby faktycznie wpływały na rozgrywkę, ale występują. Dziwne, że nie udało się ich zawczasu wyeliminować - w końcu tak krótki tytuł powinien być dopieszczony w najmniejszych detalach.

Powyższe drobiazgi nie psują jednak ogólnego wrażenia, które jest niezwykle pozytywne. W niniejszą pozycję zwyczajnie chce się grać. Jest wciągająca i przywodzi na myśl klasyczne odsłony jeszcze z czasów PlayStation 2. Fakt, jest trochę za krótka i chciałoby się więcej, ale taki miły niedosyt spowodowany wysoką jakością wykonania z pewnością jest lepszy od przesytu i powtarzalnych motywów. Ratchet & Clank: Into the Nexus to godne pożegnanie serii na PlayStation 3 i zamknięcie sagi Future, ponadto w atrakcyjnej cenie. Dla fanów cyklu pozycja obowiązkowa.

 

Plusy:

+ oprawa audiowizualna,
+ zróżnicowanie i balans rozgrywki,
+ wysoka grywalność,
+ humor,
+ dubbing,
+ niska cena, za którą dostajemy jeszcze "Quest for Booty".

Minusy:

- mogłaby być dłuższa,
- sporadyczne bugi.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj