Pułapka to ciekawy początek i średni koniec - tak w sumie najkrócej można podsumować pierwszy sezon. Dlaczego? Oto nasza recenzja.
Dobrnęliśmy do końca serialu wyreżyserowanego przez
Łukasz Palkowski i muszę przyznać, że jestem rozczarowany finałem. Wszystkie puzzle zostały ułożone już kilka odcinków temu. To, że za zabójstwem rodziny Barańskich stoi między innymi Paweł Koman (
Krzysztof Pieczynski), było wiadomo od samego początku. Tak samo jak to, że mordercą eliminującym osoby związane ze sprawą Ewy Maj jest Piotr (
Dobromir Dymecki), czyli amant Od Justyny Matei (
Joanna Kulig). Pozostało nam tylko poznanie odpowiedzi na pytanie - dlaczego? I to jest chyba największe rozczarowanie. Okazuje się bowiem, że cała ta intryga została uknuta z zazdrości i miłości. Czyli taki typowy melodramat nam się z tego zrobił. Oczekiwałem czegoś bardziej skompilowanego od
Pułapki i tego nie otrzymałem. Może to już jest taka przypadłość polskich seriali kryminalnych, że ciekawie się zaczynają. Dużo obiecują, a później poziom napięcia spada z odcinka na odcinek. Podobnie było w przypadku
Belfra czy
Kruka, dwóch porządnych produkcji, które swoim finałem trochę zawiodły.
Łukasz Palkowski starał się rozłożyć akcenty tak, by w każdym odcinku widz otrzymał odpowiednią dawkę adrenaliny. Trudno być zaskoczonym tym, co się dzieje na ekranie, skoro widz jest jakieś dwa kroki przed pozywaną fabułą. Większość wątków jest do bólu przewidywalna. No prócz finałowego, bo kto by przewidział taki błahy powód. Tyle ludzi zginęło tylko i włącznie dlatego, że pani prokurator zakochała się w facecie, który zamiast niej wybrał rodzinę? Autorzy scenariusza chyba za dużo czytali powieści
Harlan Coben, bo próbują widza zaskoczyć takim rozwiązaniem zagadki, które będzie nie do odgadnięcia. Problem w tym, że Coben potrafi tak zakręcić fabułą, że czytelnikowi nie raz szczęka opada. Czego o
Pułapka powiedzieć nie można.
Palkowski rozczarował mnie natomiast scenami walki, które zostały strasznie sztucznie zrealizowane. Walka na noże Piotra z "Wróblem” była strasznie teatralna. Widać było, że choreografia jest na pamięć wyćwiczona. Wyglądało to jak taniec w wykonaniu grupy początkującej, która na parkiecie skupiona jest nie na tańcu, tylko na odpowiednim stawianiu kroków, co widać po ich twarzy. Nie ma na nich emocji walki, jest tylko usilne przypominanie sobie, który ruch trzeba teraz wykonać. Było to bardzo teatralne i sztuczne. Psuło całą scenę.
Miał ten serial potencjał, ale to głownie dzięki dwóm bardzo fajnym kreacjom aktorskim. Zarówno
Agata Kulesza jak i
Leszek Lichota nadawali swoim bohaterom odpowiedniego charakteru i autentyczności. Dobrze się ich oglądało. Niestety, nie dało się tego powiedzieć o Mariannie Kowalewskiej, która jakoś nigdy nie mogła trafić w odpowiednie emocje, przez co bardzo często rozwalała sceny, które miały wzbudzać w widzu jakieś emocje. Była nienaturalna. Świetnie za to po raz kolejny wypadł partnerujący jej w tej produkcji
Mateusz Więcławek grający Kamila. Już w
Cicha noc i
Czuwaj pokazał, że ma bardzo bogaty wachlarz emocjonalny.
Ostatnia scena zapowiada, że to nie jest pożegnanie z Olgą Sawicką i resztą bohaterów. Jeśli jednak scenariusz drugiego sezonu będzie miał równie dużo błędów co pierwszy oraz tak samo bezsensowne rozwiązanie historii, to ja wysiadam. Coś podskórnie czuję, że Barański jednak przeżył wybuch łodzi i to właśnie on wysłał do Ewy SMS. Czy mam rację, dowiemy się w przyszłym roku.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h