Niniejszy tom zawiera komiksy z mścicielem z lat 1988 – 1989 i stanowi kwintesencję ówczesnej myśli fabularnej w dziedzinie kina sensacyjnego. Zalew tanich filmów sensacyjnych z tamtego okresu kiedyś dumnie okupywał nie tylko osiedlowe wypożyczalnie VHS (gimby nie znajo!), ale i większość ramówek stacji TV w naszym kraju. W kontekście historii z tego tomu przywołać warto produkcje z Michaelem Dudikoffem, Lorenzo Lamasem, Olivierem Grunerem czy Garym Danielsem, bo taka estetyka fabularna, jak filmy „gwiazd kina kopanego”, stanowi esencję niniejszych zeszytów Punishera. Jeśli spojrzeć trzeźwym okiem, to w tych historyjkach skumulowanie absurdów wybija mocno poza skalę. Frank przekracza kolejne granice własnej bezwzględności, nie stopniując w żaden sposób ciężaru przestępstw, uznając ad hoc, że każdy napotkany bandyta zasługuje na najsurowszy wymiar kary. Moralność serwowana jest tu absolutnie łopatologicznie, z klarownie czarno-białym podziałem na tych dobrych i tych złych. W dodatku pojawiają się klasyczne motywy, takie jak mordercze gangi opanowujące szkołę, którym Punisher w towarzystwie jednego z nauczycieli wypowiada wojnę (kto pamięta klasyka – Klasa 1984?), czy azjatyckie przestępcze organizacje infiltrujące skutecznie amerykańskie podziemie. Do tego mamy tajne szkółki dla najemników, a trafi się nawet australijski wojaż Punishera, gdzie oczywiście wpakuje się on w kłopoty. Przewijają się postacie gościnne, jak np. Moon Night, ale perełką tego tomu jest arcywróg Punishera, czyli Kingpin! Choć postać tego superzłoczyńcy powołana do życia została w roli superwroga Spidermana, już Frank Miller wykorzystał przemodelowaną kreację Kingpina jako arcynemezis Daredevila. Nie powinno więc dziwić, że naturalną konsekwencją będzie pojawianie się tego antybohatera w innych runach. I stąd jego debiut w Punisherze, co – należy przyznać – ukierunkowało serię na nowe tory i dało olbrzymie możliwości kreacji fabularnej, odciskając tym samym niezmywalne piętno na losach Franka Castle i całego jego świata. Zwłaszcza że ten pierwszy konflikt jest dość dwuznaczny i ukazuje samego Wilsona Fiska w interesującym ujęciu, zważywszy na finał pierwszej potyczki.
Źródło: Egmont
Za scenariusze w tym tomie odpowiadają Mike Baron, Roger Salick, Mark Grunewald, Peter Sanderson. I wszyscy oni trzymają się tej przerysowanej, kiczowatej estetyki opowieści charakterystycznej dla schyłku lat 80., która w dzisiejszych czasach nie ma racji bytu i boleśnie się zestarzała. To sprawia, że przygody Punishera nie mają wielkich szans trafienia do młodych, współczesnych odbiorców. Nawet w powracającej co jakiś czas modzie na retro, tak topornie ciosana fabularna konwencja w dzisiejszych czasach broni się jedynie na bazie sentymentu. Historie sensacyjne od dawna pisze się inaczej, czego przykładem są znakomite scenariusze komiksowe choćby Toma Kinga (Szeryf Babilonu) czy Grega Rucki (Queen & Country, Stumptown). Zmienił się język opowieści, zmienił się sposób kreacji świata. Komiks – także sensacyjny – przeszedł głęboką ewolucję. Dojrzał. Zaczął wręcz ostentacyjnie pokazywać odcienie szarości, unikając zero-jedynkowości i bohaterów nieskazitelnych, zastępując ich postaciami co najmniej dwuznacznymi. W takich realiach Punisher w swojej istocie nie bardzo ma jeszcze miejsce. Nie mieści się już w nie tak znów szerokim szablonie, jaki obowiązuje. Z pewnością to znak swoich czasów, filtrujący najważniejsze społeczne lęki, obawy globalne, albo też tylko amerykańskie. Ukazujący społeczną kondycję tamtego okresu oraz wachlarz kluczowych zagrożeń. Przerysowanych, uwypuklonych, ocierających się o granicę kiczu (a może i niejednokrotnie ją przekraczających), ale jednak pierwotnie zakorzenionych w realiach społecznych obaw i problemów.
Źródło: Egmont
Dla nas, podstarzałych (sic!) fanów komiksu, Punisher był i będzie ikoną znaną z młodości, która kształtowała naszą fascynację walką dobra i zła. To symbol prostszych czasów, jeszcze prostszych odpowiedzi i świata młodzieńczego przeświadczenia, że nie istnieją moralne dylematy, a wszystko jest czarne albo białe. I tak odczytywany Punisher, także ten z tomu Kingpin rządzi, jest historią wspaniale grającą na sentymencie. I nadal stanowi pyszną – na swój sposób – lekturę. To ramota, ale urocza, pozwalająca wrócić na chwilę do beztroskich czasów, kiedy takie historie czytało się (i oglądało) z wypiekami na twarzy, niejednokrotnie kryjąc się z tym przed rodzicami, z racji zbyt młodego – na tak skumulowaną dawkę komiksowej i bezpardonowej przemocy – wieku. Cała koncepcja Epic Collection opiera się na takim właśnie sentymencie do tego, co minione, i stanowi jednocześnie wspaniały przykład historii komiksu. Ukazuje ewolucję danej serii, jej zmiany i rozwój na przestrzeni lat, co nigdy przecież nie odbywało się niezależnie od kontekstu okresu, w jakim dane odcinki / zeszyty powstawały. Punisher Epic Collection. Kingpin rządzi nie jest komiksem dla każdego. Jednak ci, którzy chcą z rozrzewnieniem i łezką w oku powspominać erę kiczu w kinie sensacyjnym i na powrót poczuć klimat lat 80., niech się nie wahają. Ten album jest dla nich.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj