Jest coś przerażającego w powrocie do przeszłości – szczególnie, jeżeli nie mamy nad tym kontroli. Widzieliśmy już takie zabiegi w 4. sezonie Stranger Things jako sposób Vecny na ostateczne schwytanie swojej ofiary. Podobna sytuacja ma miejsce w Randce bez końca, nowym erotycznym thrillerze Kelley Kali, gdzie pętle czasowe służą za metaforę toksycznego związku między dwiema kobietami. To arcyciekawy koncept fabularny, ale wyszło gorzej z jego realizacją.  Rzeczywiście, początek filmu wbija w fotel, całkowicie angażując widza w historię Billie (Maisie Richardson-Sellers), dręczonej przez jej zaniki pamięci, częstą utratę przytomności oraz zatrważające wizje własnej śmierci. Już w pierwszych scenach bohaterka kilkukrotnie wraca do istotnego momentu – pierwszego spotkania ze swoją partnerką Alex (Shannon Woodward). Chociaż wygląda to intrygująco, w tej chwili można bezproblemowo wysnuć zakończenie tej historii, a także cały jej zamysł. Przyczyną problemów z pamięcią jest dziewczyna Billie, okazująca się być manipulantką wielokrotnie stosującą przemoc fizyczną oraz psychiczną wobec swojej ukochanej, aby usilnie zatrzymać ją u swojego boku.  Tego filmu nie ogląda się jak klasycznego dreszczowca. Mimo niezłego początku, z dalszym ciągiem wydarzeń spada dynamika akcji, a widz z coraz większą obojętnością obserwuje wydarzenia. Próba budowania napięcia przebitkami z kolejnymi wizjami głównej bohaterki oraz ślepym panem pojawiającym się znikąd na ulicy jest niezwykle nieudolna. W pewnym momencie Randka bez końca staje się irytująco powtarzalna, a poczucie niebezpieczeństwa zanika aż do punktu kulminacyjnego. Akt trzeci, ostatecznie wyjaśniający tajemnicę dziwnego samopoczucia Billie, ponownie pobudza widza. Robi to jednak zwrotem akcji, który dla większości może wybrzmiewać absurdalnie.  Plot twist, który ma wyjaśniać koncept pętli czasowych oraz przeżywanego przez Billie déjà vu, jest dosyć abstrakcyjny. Dla jednych będzie do zaakceptowania, a inni go wyśmieją. Mi niestety bliżej do tej drugiej grupy, choć podejrzewałam wcześniej, że rozwiązanie może mieć związek z elementami nadnaturalnymi. Gdyby nie połączenie z kulturą Haiti, miejscem akcji filmu, śmiało stwierdziłabym, że scenarzystce Allyson Morgan zabrakło pomysłu na wyjaśnienie głównego wątku. Wciąż nie byłam jednak usatysfakcjonowana tym wyjaśnieniem, a niesmak pozostał aż do zakończenia filmu.  Największą zaletą jest obsada aktorska, chociaż ich występy nie są spektakularne. Cały film na swoich barkach trzyma Richardson-Sellers, dzięki której zostało mi trochę siły do obserwowania historii Billie. Aktorka dobrze odzwierciedliła zdezorientowanie, cierpienie oraz kompletną bezradność ofiary przemocy domowej. Trudniejsze zadanie przyszło Woodward jako odtwórczyni głównej antagonistki. Niestety, nie do końca temu podołała. Chociaż widz jest świadomy, że Alex jest toksyczną częścią tej relacji i robi realną krzywdę swojej dziewczynie, powtórnie nie wywołuje to żadnych emocji. Mimo krzyków, licznych przekleństw oraz grymasów na twarzy bohaterki, nie czułam przerażenia ani jakiegokolwiek napięcia. Możliwe, że ponownie zawinił tu scenariusz, który nie ukrywa prawdziwych intencji kobiety oraz momentami prezentuje dość drętwe dialogi.  Mimo niektórych ładnych ujęć oraz niezłej aktorki pierwszoplanowej Randka bez końca to kolejny przewidywalny film, któremu daleko do dobrego thrillera. Przede wszystkim zabrakło emocji, szczególnie w rozmowach między bohaterami. Film nie trzyma w napięciu, ani nawet w delikatnym stresie, który powinniśmy odczuwać wraz z Billie będącą pod kontrolą swojej partnerki. Tajemniczość w fabule również bezpowrotnie zaginęła. To mogła być trafna i przejmująca przenośnia toksycznego związku oraz gaslightingu. Kelley Kali nie wykorzystała w pełni tego potencjału, przez co nie udało jej się podtrzymać widza w zaangażowaniu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj