Fabuła szóstego sezonu Raya Donovana wciąż nie zachwyca. Główni bohaterowie przemieszczają się pomiędzy lokacjami, tak jakby twórcy nie mieli zupełnie pomysłu na ich zagospodarowanie.
Poszukujący bardziej intensywnych doświadczeń serialowych nie mają czego szukać w najnowszym sezonie
Ray Donovan. Przez 90% czasu jest bezbarwnie, mało atrakcyjnie i po prostu miałko. Nieważne, czy śledzimy w danym momencie poczynania braci Donovanów, czy obserwujemy Maca, próbującego odnaleźć się pomiędzy interesami skorumpowanej policji, a lojalnością w stosunku do Raya. Nie zachwyca również Mickey, który w przeciągu dwóch omawianych odcinków nie uczynił zupełnie nic znaczącego. Scenarzyści ewidentnie stracili werwę, przez co nowojorska aura nie służy głównym bohaterom serialu.
Jest słabo, ale nie beznadziejnie. Poszukajmy więc pozytywów. Paradoksalnie, w szóstym i siódmym odcinku, takowe związane są z postacią Brendana, który do tej pory traktowany był po macoszemu. Tym razem poharatany przez życie Donovan dostaje nieco więcej czasu ekranowego i wykorzystuje go w stu procentach. Widać to zarówno pod względem aktorskim, jak i charakterologicznym. W szóstym epizodzie mamy bardzo poruszającą rozmowę pomiędzy Bunchym a Teresą, w której mężczyzna wyrzuca swojej byłej ukochanej niewierność małżeńską. Następnie, wraz z Terrym i Darylem, wybiera się na przejażdżkę, łapiąc przy okazji nieco luzu. Mimo że jego kościelna spowiedź może szokować, to w siódmym epizodzie występy Brendana mają nieco lżejszy charakter.
Dash Mihok umiejętnie przedstawia emocje targające Bunchym, przez co dramaty tego Donovana wydają się bardziej sugestywne.
Całe szczęście że tak się dzieje, bo u Terry’ego i Darylla ponownie nie ma fajerwerków. Twórcy próbują zintensyfikować akcję, zestawiając boksera z małą Marią i wywołując bójkę w barze, ale bez solidnych fundamentów fabularnych są to tylko wydmuszki bez znaczenia. Żaden z tych epizodów nie wpływa na postacie – nie rozwija ich w żaden sposób. Najgorzej na tym tle wypada Mickey, który staje się powoli parodią samego siebie. W momencie, gdy najmocniejszym segmentem z jego udziałem jest wizyta w sklepie z perukami, możemy mieć obawy graniczące z pewnością, że twórcy zupełnie nie mają pomysłu na tę postać.
U Raya również tym razem jest daleko od ideału. Oba odcinki rozpoczynają się w ciekawy sposób. Odpowiednia muzyka wprowadza w nastrój i buduje klimat. Później jednak atmosfera się rozpływa, a my wraz z nią, znużeni przez nudne jak flaki z olejem przygody speca od brudnej roboty. Głównym antagonistą sezonu jest nowojorska policja. Skorumpowani funkcjonariusze są narzędziem w rękach walczących o władzę w mieście. Chcąc nie chcąc, Ray zostaje wplątany w rywalizację pomiędzy Samanthą Winslow a urzędującym burmistrzem. Stawką jest gruba kasa, więc obie strony posuwają się do coraz bardziej bezwzględnych działań. Dzień jak co dzień u Raya Donovana, dlatego też trudno tu o jakikolwiek entuzjazm. Protagonista na zmianę dostaje wciry i sam sprawia komuś manto. Jest szantażowany oraz sam grozi swoim przeciwnikom. Który to już sezon opowieść nie wychodzi poza ramy tej konwencji? Gdzieś rozmyła się chemia pomiędzy Rayem i McGrathem, który swoją drogą zatracił również charakterystyczną zadziorność. Czarę goryczy przepełnia
Susan Sarandon, która "gra na automacie" i nawet nie próbuje dać z siebie aktorsko więcej niż minimum.
Szósty sezon zmierza powoli do końca i nic nie zapowiada poprawy poziomu artystycznego. Piąta seria również nie imponowała pod tym względem. To dobry moment, aby twórcy przemyśleli sens kontynuowania serialu. Gdy nadal więcej sezonów jest lepszych niż gorszych, a jakość znacząco spada, warto zakończyć opowieść w chwale, zostawiając fanów z pozytywnymi odczuciami. Jakie będą dalsze losy Raya Donovana, dowiemy się wkrótce.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h