Riddick bezpośrednio kontynuuje wydarzenia z poprzedniej części – dowiadujemy się, w jaki sposób i przez kogo bohater został zdradzony oraz w jakich okolicznościach znalazł się na pustynnej planecie. Fauna i flora nie należą tam do najprzyjaźniejszych; z jednej strony - wilkopodobne szakale watahami polujące na inne stworzenia, a z drugiej - wodne potwory uniemożliwiające skorzystanie z wodopoju. Do tego - kiepskie warunki ekologiczne, tony piachu i gruzu, a wszystko to ujęte w charakterystycznej sepii. Nic tylko się poddać. Jednak nie w przypadku Riddick, ponieważ, jak wiemy z poprzednich części, jest on wręcz stworzony do walki o przetrwanie. Furianin chcąc wydostać się z bezimiennej planety postanawia wezwać… łowców głów, którzy przylatują, aby złapać go za wyznaczoną nagrodę. W tym momencie zaczyna się właściwa część filmu, obfitująca w podchody typowe dla takich obrazów, jak "Obcy - ósmy pasażer Nostromo" czy "Mój własny wróg". Riddick w znanym sobie stylu poluje na kolejnych członków załóg łowców głów, starając się tym samym przeciwstawić śmiercionośnej planecie.

Postać grana przez Vina Diesela znacznie lepiej radzi sobie w minimalistycznym środowisku niż wplątana w środek gwiezdnego konfliktu. Jest to postać na tyle barwna i skrzętnie wykreowana, że nie potrzebuje innych, równie wyrazistych bohaterów. Na tym właśnie traci cały film – na mało charakterystycznych postaciach drugoplanowych. Spośród typowych tępych osiłków nieco wybijają się postacie Santany (granego przez Jordi Mollę) oraz Dahl (w którą wcieliła się Katee Sackhoff). Mollá stworzył postać komiczną, ale jednocześnie okrutną, jednak można wyraźnie wyczuć, że jego obecność na ekranie nieco odciąża przytłaczający klimat typowy dla horrorów. Dahl zaś to silna kobieta, która wie, czego chce w życiu, a zarazem zna się na tym, co robi, dzięki czemu dorównuje w pewien sposób swoim umięśnionym kolegom. Dzięki pięknej aparycji, która doprawiła tę postać, Katee stworzyła możliwie charakterystyczną i wiarygodną kreację. Dość tu wspomnieć, że nawet jak na tak małą liczbę aktorów, jaka przewija się przez ekran, postacie takie, jak Diaz, Moss, Falco czy Lockspur wydają się jedynie pełnić funkcję sztucznego tłumu. Dzięki niewielkiej obsadzie, a także rozciągającym się po horyzont wymarłym krajobrazom, można niemal poczuć ten dreszcz wyegzaltowania towarzyszący Riddickowi od chwili przybycia na planetę.

Efekty specjalne nie powalają na kolana i z całą pewnością podzielą widzów – nie są one najwyższych lotów, a nawet można by rzec, że są żywcem wyjęte z filmów akcji roku 2008. Z pewnością nie są one najmocniejszą stroną filmu. Jednak z drugiej strony, nie rażą one tak bardzo, jak mogłoby się wydawać, ponieważ twórcy zręcznie manipulują oświetleniem oraz dekoracjami.

Riddick wywołuje mieszane uczucia. Niby jest niedoskonały jak poprzednie części filmów, ale jednocześnie reprezentuje niskobudżetowe i całkiem ciekawe kameralne kino akcji, co wydaje się być całkiem świeżym i właściwie przemyślanym zabiegiem. Jednak widzowie chcący doświadczyć w kinie wrażeń na skalę Pacific Rim poczują się zawiedzeni. Reszta z nich będzie całkowicie usatysfakcjonowana.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj