Pewne klasyki gatunku nie powinny mieć kontynuacji, rebootów czy spin-offów. Rings to właśnie taki przykład filmu, który nie miał prawa się wydarzyć.
Historia, jaką wymyślili spece z Paramount Pictures jest strasznie naciągana. Oto mamy młodą dziewczynę zamartwiającą się o swego chłopaka, który jest zafascynowany legendą o tajemniczej taśmie wideo, po obejrzeniu której giną ludzie. Postanawia sprawdzić, co kryje się za ową klątwą i kim jest tajemnicza, wychodząca z telewizora dziewczynka o imieniu Samara. Jak łatwo się domyślić dziewczyna pakuje się w środek koszmaru…
Mija właśnie dziewiętnaście lat od premiery japońskiego
Ringu w reżyserii Hideo Nakata i jego amerykańskiej przeróbki od Gore Verbinskiego. Trzeba przyznać, że obie wersje były mroczne i potrafiły widza nieźle wystraszyć. Później Japończyk postanowił zrobić drugą część amerykańskiej wersji, kontynuując przygodę Samary i dziewczyny ze studni. Jednak produkcja, pomimo że zarobiła sporą sumę pieniędzy, nie cieszyła się tak dużą popularnością wśród fanów. Dlatego ze zdziwieniem przyjąłem informację, że za kolejną część i to po tak długim czasie zabiera się hiszpański reżyser Francisco Javier Gutierrez. Zrezygnował on jednak z usług
Naomi Watts. Zatrudnił za to znane twarze z amerykańskich seriali jak choćby
Aimee Teegarden z
Friday Night Lights czy gwiazdę
The Big Bang Theory Johnny’ego Galeckiego. Tani chwyt, ale może fani tych aktorów się nabiorą i pójdą do kina.
Rings nie przypomina filmu, a raczej grę komputerową, w której główna bohaterka prowadzi śledztwo i za każdym razem, gdy utknie w martwym punkcie pojawia się dobrze nam znana dziewczynka, by nakierować ją na właściwe tory. Jest to strasznie infantylne rozwiązanie, kompletnie pozbawiające produkcję klimatu grozy. Można też odnieść wrażenie, że samo nawiązanie do oryginalnego
The Ring jest zastosowane jako chwyt marketingowy. Niebezpieczną taśmę, która funkcjonuje tu jako legenda, równie dobrze można byłoby zamienić na jakiś inny mroczny artefakt, a rezultat byłby taki sam. Reżyser wraz ze swoją ekipą nie potrafi zbudować klimatu grozy. Produkcja pozbawiona jest napięcia i momentów, w których widz podskoczyłby na fotelu czy odwrócił wzrok od ekranu.
Rings mógłby się wybronić, gdyby dano aktorom możliwość wyśmiewania tego gatunku. Jednak oni twardo trzymają się napisanych dialogów, które są sztuczne, a w efekcie grane przez nich postaci wypadają niewiarygodnie i są nudne. Nie jesteśmy w stanie zapamiętać ich imion, posługując się raczej, w rozmowach po seancie, tytułami seriali, w których grali.
Produkcja o dziwo posiada bardzo ciekawy prolog, którego akcja rozgrywa się w samolocie. Szkoda, że pomysłu wystarczyło tylko na te kilka scen. Reszta filmu nawet do pięt nie dorasta oryginałowi i może właśnie na tym polega główny problem filmu Gutierreza. Od
Ringu mamy większe oczekiwania, niż ok kolejnej wersji
Scream.
Spójrzmy prawdzie w oczy. Wszystko co było do powiedzenia na temat tajemniczej dziewczyny, wychodzącej z ekranu telewizora zostało już powiedziane. Po co niepotrzebnie mnożyć byty kolejnymi bezwartościowymi odsłonami, marnującymi pieniądze i czas widzów.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h