Po lekkim i łagodzącym wiele fabularnych konfliktów musicalowym odcinku, akcja przyśpiesza - w Riverdale znów nikt nie może czuć się bezpiecznie.
I oto wydarzyło się coś... co chyba nikogo nie zaskoczyło – Black Hood powrócił, żyje i ma się dobrze. Działa. Pożegnaliśmy jedną z jego niedoszłych (dotychczas) ofiar. Epizod 19. rozpoczyna sceną pogrzebu, w typowy dla
Riverdale sposób przerysowana, pieśnią Cheryl zamykająca wybrzmiewające jeszcze w uszach chwytliwe piosenki z poprzedniego, musicalowego odcinka. Nadchodzi czas na uderzenie w nieco bardziej dramatyczne struny.
Szeryf Keller kończy swoją karierę i choć można było się spodziewać, że na jego miejscu pan Lodge wolałby mieć kogoś od siebie, to sama forma podniesienia sprzeciwu i krytyki jego skuteczności jako stróża prawa pozostawiają wiele do życzenia (ja wiem, ze nastolatki w
Riverdale mają do powiedzenia więcej i są traktowane znacznie poważniej, niż gdziekolwiek indziej, ale momenty w stylu: Cheryl odgrażająca się i deprymująca szeryfa – mimo całej tej znanej nam wszystkim konwencji – to już trochę śmiech na sali (choć wciąż nie przebija akcji odbicia panny Blossom ze szpitala „Sióstr” i serii obrastających ten wątek – na szczęście szybko zamknięty – absurdów)).
Chic nie jest tym, za kogo się podaje (za to prawdziwy Charles okazał się synem FP) – to chyba też nikogo nie zaskoczyło (serio, trochę już doskwiera fakt, że w tym sezonie plot twisty okazują się zazwyczaj potwierdzeniem nastoletnich fanowskich teorii sprzed miesięcy). Za to przebieg i zamkniecie jego wątku – zwłaszcza jeśli Was również od początku irytowała ta postać – są nad wyraz satysfakcjonujące. Chrapliwy głosik gdzieś z tyłu mej czaszki szepcze, ze Chic na pewno jeszcze powróci (zwłok nie odnaleziono), mam jednak wielką nadzieję, ze Black Hood dał mu w jakiś sposób popalić.
Powrót St. Claire'a, choć sam w sobie niezbyt emocjonujący, testuje naszych bohaterów i pozwala ich charakterom wybrzmieć, widzom zaś – dowiedzieć się, czego tak naprawdę możemy się po części z nich na danym etapie opowieści spodziewać. Veronica zrobi dla Archiego wszystko, ale nigdy nie zatańczy tak, jak ktoś jej zagra. Zaś Hiram Lodge... Cóż, zaczynam dostrzegać, że całe przyjęcie Andrewsa do rodziny i pakt krwi nie znaczą dla niego zbyt wiele – ale do tego wrócę później.
Archie rozpoczyna poszukiwania Black Hooda, jego ojciec otrzymuje kartkę z otwartą groźbą, znaczna część odcinka 20 opiera się jednak na wrobieniu Fangsa i eskalacji konfliktu między Wężami a Bulldogami. Pan Lodge opłaca Black Circle, a cały ten wątek wywołuje, niestety, kolejną serię absurdów, które nie powinny być dopuszczalne nawet w Riverdale. Czarne maski na twarzach ubranych w szkolne kurtki mięśniaków chronią ich w niewytłumaczalny sposób przed konsekwencjami prawnymi, choć całe miasteczko dokładnie zdaje sobie sprawę, kim oni dokładnie są. Do tego Hiram Lodge wykorzystuje ich głupotę i zapalczywość w sposób, który nie przystoi inteligentnemu gangsterowi – płaci chłopakom za robienie burd i napaści, a oni bez ceregieli przyznają się do tego przed Archiem. Hiram w ogóle nie przejmuje się tym, że ktoś niechciany może się o tym bez większego trudu dowiedzieć, a Andrews zaczyna dostrzegać, iż pan Lodge pokazuje każdemu inną twarz i każdego wykorzystuje w inny sposób; ojciec Veroniki nie stara się nawet udawać, zachowuje się wręcz tak, jakby Archie – mimo testu, który przeszedł i tego, co zrobił dla rodziny – naprawdę nie miał dla niego większego znaczenia. Szkoda, odbiera to postaci granej przez świetnego Marka Consuelosa charakteru; zamiast przestępcy z zasadami, widzimy teraz zwykłego dupka i krętacza. Mam nadzieję, że twórcy pokierują nim w ciekawy sposób i nie spłaszczą tego antybohatera tak bardzo...
Koniec końców Black Hood atakuje otwarcie, nikt nie ma już wątpliwości co do jego powrotu, a konflikt między Bulldogami i Wężami zamyka scena, która przeważyła szalę spotęgowanego nawet jak na
Riverdale absurdu na tę właściwą, nieco bardziej przyziemną, ale i emocjonującą stronę. Świetnie zrealizowana (przy tej rozpieszczającej audiowizualnie widza scenie wracamy do zachwytów nad zmysłem estetycznym twórców!) kulminacja ukazuje najgorszy z możliwych skutków złego ukierunkowania złości młodych ludzi, wykorzystania agresji i podsycanych zewsząd waśni skonfliktowanych środowisk – Fangs zostaje zastrzelony (przynajmniej tak może się wydawać), a ja bardzo cieszę się z obranej przez twórców drogi. Mam nadzieję na serię interesujących konsekwencji, które dotkną poszczególne postacie w kolejnych odcinkach – warto wykorzystać ich potencjał. Zwłaszcza, że - jak możemy zauważyć - w ostatnim ujęciu pistolet znajduje się w dłoni Archiego.
Wydawać by się mogło, iż możemy być pewni, że to nie Hal jest Black Hoodem – wbrew wielu teoriom. Kto zatem stanął przed drzwiami Cheryl?
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h