Zakończenie Gry o tron – serialu, który można już spokojnie uznać za kultowy – było ogromnym ciosem dla HBO. I to z dwóch powodów. Po pierwsze fani byli mocno rozczarowani finałem. Do dziś nie wiemy, czy twórcy skorzystali z pomysłu podsuniętego im przez George'a R.R. Martina. Po drugie telewizja nie miała czym wypełnić ogromnej pustki, jaka powstała po tej produkcji. Nic więc dziwnego, że szybko zapowiedziano rozpoczęcie pracy nad spin-offem zatytułowanym Bloodmoon, który został napisany przez Jane Goldman. Najwidoczniej jednak scenarzystka nie potrafiła nawet zbliżyć się do poziomu Martina, ponieważ serial został skasowany po nakręceniu pilota. HBO się nie poddało i szybko zaczęło prace nad kolejną propozycją ze świata Gry o tron. Tym razem nie postawiono na własny scenariusz, a na adaptację kolejnej książki Martina Ogień i krew. Część 1. Jest to historia opisująca upadek rodu Targaryenów. To świetny materiał na serial i gwarancja dobrej jakości tekstu – przynajmniej teoretycznie. Scenarzyści Ryan J. Condal i Miguel Sapochnik stanęli przed nie lada wyzwaniem. Jak z dwutomowej opowieści dziejącej się na przełomie kilkunastu lat stworzyć wciągający i angażujący widzów serial? Po obejrzeniu pierwszych sześciu odcinków muszę przyznać, że świetnie im się  to udało. Panowie dali nam produkcję na wysokim poziomie, jeśli chodzi o narrację i postaci. Postanowili wprowadzić trochę zmian chronologicznych względem powieści Martina. Akcja rozpoczyna się, gdy Viserys Targaryen (Paddy Considine) siedzi już na Żelaznym Tronie, a jego żona spodziewa się dziecka. Będzie to od dawna wyczekiwany męski potomek. Jak to w tym świecie bywa, nadejście nowego dziedzica nie podoba się wielu osobom – w tym bratu Viserysa, Daemonowi (Matt Smith) i lordowi Corlysowi Velaryonowi (Steve Toussaint), który wciąż nie może przeżyć tego, że jego żona nie została wybrana na królową. Jest też Rhaenyra Targaryen, córka Viserysa, która uważa, że przyszedł czas na zmiany i na tronie powinna zasiąść ona jako pierwsza królowa w historii. Bez dwóch zdań Martin ma ogromny talent do opisywania i przedstawiania polityki w taki sposób, że elektryzuje ona czytelników. Condal i Sapochnik potrafili przenieść to na ekran. Każdy odcinek to ciągłe intrygi. Dostajemy też dużo akcji, krwi, przemocy, seksu i smoków, ale to jednak knucia i zdrady przyciągają nas do Rodu smoka. Jest tego tutaj co niemiara – i to już od pierwszego odcinka, który znakomicie wprowadza nas do świata osadzonego 200 lat przed przygodami Neda Starka i jego rodziny. Nie dowierzałem, że HBO jest w stanie stworzyć produkcję choćby zbliżającą się do poziomu Gry o tron, ale zostałem bardzo mile zaskoczony. Już pierwszy odcinek Rodu smoka pokazuje, że twórcy nie mają zamiaru kłaniać się poprzedniej ekipie i wchodzą w ten świat bez kompleksów. Czerpią z ich doświadczeń i zapewniają fanom rozrywkę na poziomie dorównującym pierwszym sezonom serialu Martina. Widać to najlepiej po wszystkich scenach rozgrywających się podczas narad królewskich z doradcami. Pojawiają się pierwsze napięcia, tworzą się sojusze, planowane są zdrady. Dialogi między postaciami zostały bardzo dobrze napisane. Scenarzyści postarali się, by wszystko, o czym nasi bohaterowie rozmawiają, było zrozumiałe – nie tylko dla fanów poprzedniej produkcji HBO, ale także dla tych, którzy nie mieli z nią żadnej styczności. Jestem także pod ogromnym wrażeniem świetnego castingu. Każda rola została perfekcyjnie obsadzona. Od Paddy Considine’a zaczynając, na młodej Milly Alcock kończąc. Widać, że aktorzy walczą o uwagę widza, byśmy ich zapamiętali. By dana scena była przez nich w jakimś stopniu zdominowana. Wznosi to serial na zupełnie inny poziom. Największym zaskoczeniem dla mnie był Matt Smith jako Daemon Targaryen, który jest idealnym czarnym charakterem. Jego chęć zdobycia władzy jest niezwykle nachalna i obrzydliwa, a jednocześnie fascynująca i hipnotyzująca. Smith kradnie każdą scenę, a jego potyczki słowne z granym przez Rhysa Ifansa Otto Hightowerem są genialne.
HBO
Świetnie sprawuje się też Milly Alcock – z łatwością kradnie starszym kolegom wszystkie sceny. Już w pierwszym odcinku udało jej się przyciągnąć naszą uwagę. Gra bez żadnych kompleksów i nadaje granej przez siebie Rhaenyri pewną bezkompromisowość i tupet. W okolicach 6. odcinka dochodzi do pewnego czasowego przeskoku. Milly Alcock i Emily Carey zostają zastąpione przez Olivię Cooke i Emmę D’Arcy. To nowe otwarcie dla tych postaci, które również bardzo dobrze wypada. Podoba mi się to, że scenarzyści robią ten przeskok w połowie sezonu. Nie rozwlekają historii tak, by doszło do niego dopiero w kolejnym.  A jak serial radzi sobie pod względem wizualnym? Muszę przyznać, że HBO nie trzymało się za kieszeń. Twórcy, dzięki swoim poprzednikom, dostali do dyspozycji gotowe wnętrza, które po prostu przerobili. Stworzyli też kilkanaście zupełnie nowych. Królestwo, stroje, zbroje, tron, smoki – to wszystko wygląda wspaniale. To produkcja telewizyjna z kinową jakością, na najwyższym poziomie wizualnym. Wiem, o czym mówię, bo pierwszy odcinek oglądałem na dużym ekranie i nie zauważyłem żadnych niedoróbek.  Ród smoka jest godnym następcą Gry o tron. Nie będę przesadzać, gdy powiem, że HBO Max ma kolejny hit. Miliony widzów na całym świecie będą go co tydzień oglądać w pełnym napięciu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj