Kolejny epizod wciągnął jeszcze bardziej swoim klimatem intryg, pałacowych spisków i politycznych malwersacji, który albo się uwielbia, albo nienawidzi za nudę. Michael Hirst, jako scenarzysta Dynastii Tudorów pokazał już, że w nadwornych gierkach radzi sobie znakomicie i nie jest inaczej w opowieści o rodzinie Borgiów. Sama walka, chociaż rozgrywa się w sferze duchownych i papiestwa, nie różni się bardzo od tej w życiu angielskiego króla. Mafijne rządy Borgii oparte są w bardzo dużej mierze na polityce. Neil Jordan, twórca serialu, nadal dba o wszelkie szczegóły, jak znakomita scenografia i język, jakim władają bohaterowie. Nie ma tu współczesnych przekleństw ani form slangowych, które psułyby klimat.
[image-browser playlist="609842" suggest=""]©2011 Showtime Networks Inc.
Postacie zostały stworzone bardzo nierówno. Jeremy Irons jako papież i Francois Arnaud są najjaśniejszymi punktami obsady - Irons to klasa sama w sobie i gdy widzę go w tym serialu, odczuwam efekt, który zawsze szanuję u znakomitych aktorów - na ten czas odcinka zapominam kompletnie, że to Irons i potrafię w pełni kupić jego osobę w roli bezwzględnego Rodrigo. Anaud natomiast rozwija się w dobrym kierunku - chociaż w pierwszym epizodzie nie oczarował mnie kreacją, jest coraz lepiej. Obie te postacie są wielowymiarowe, posiadające ciekawą historię i cele - można porównać bez cienia wątpliwości papieża Aleksandra do ojca chrzestnego mafii, a jego syna, Cezara, do jego prawej ręki i człowieka od brudnej roboty. Chociaż to nieprawdopodobne, jak przypatrzymy się historii tej rodziny, naprawdę możemy nazwać ich jedną z pierwszych rodzin mafijnych.
Minusem obsady są nadal postacie kobiece - trudno mi powiedzieć, czy to zamierzenie twórców, czy oddanie realiów czasów, gdy kobiety były bardziej kartą podczas gry o władzę. Wszystkie kobiety, jak na razie, są papierowe i mało wyraziste. Nadal irytuje mnie Lukrecja, do której nie mogę się przekonać. Sama gra nijaka, a różnica wieku aktorki do postaci strasznie razi. Mam nadzieję, że w dalszych odcinkach twórcy zadbają o to, aby kobiety zaczęły odgrywać jakąkolwiek rolę, a nie były tylko przedmiotami w politycznej grze. W tym odcinku dostrzegłem promyk nadziei, gdy Rodrigo poprosił o radę swojej kochanki w politycznej sprawie.
Niezbyt dobrze została rozegrana scena z Micheletto, próbującym zabić kardynała Della Rovere. Po co się cały wysmarował, skoro po wejściu do wody wszystko oczywiście się zmyło? Nie mógł poczekać, aż wyjdzie i dopaść go po drodze, gdzie kamuflaż by mu się przydał? Ta scena wydaje mi się mało logiczna i nieprzemyślana, zwłaszcza że zdradziły go blizny na plecach.
[image-browser playlist="609843" suggest=""]©2011 Showtime Networks Inc.
Sam odcinek zmusił do myślenia i zadania sobie pytania: "Czy właśnie takie przez wieki było chrześcijaństwo?". Podczas sceny, w której Muzułmanin chce przyjąć wiarę w Jezusa, bo chrześcijanie są tacy dobrzy i gościnni, odezwało się współczucie dla naiwności tej postaci. Wrażenie dodatkowo wzmocnił widok tego, jak szafują sobie życiem tego człowieka, który jest dla nich więcej wart martwy. Sztuczna gościnność i fałszywość rodziny Borgiów pozwoliła mu uwierzyć, że ta religia jest taka, jak ją opisują - pełna dobroci i miłosierdzia. Szkoda, że było tak tylko na papierze, a skutki wielu wieków działań papieży pokroju Rodrigo Borgii odczuwamy po dzień dzisiejszy.
The Borgias wciąga polityczną rozgrywką i klimatem ówczesnej epoki. Na pewno dla wielbicieli utarczek słownych i pałacowych intryg, do jakich się zaliczam, w tym serialu nie ma czasu na nudę i chłonie się każdą minutę z nieukrywaną radością. Widz, nie zaznajomiony z takim klimatem, a oczekujący więcej akcji i walk, może się jednak rozczarować.
Ocena: 8/10