Mamy za sobą jeden z najważniejszych epizodów serialu. Nie dość, że ginie istotna dla fabuły postać, to jeszcze w finale dostajemy istny game changer. To jednak nie koniec szokujących momentów. Ciężko było oderwać wzrok od hipnotycznego tańca Milchicka. Gdy w biurze robi się duszno, wszędzie czeka zagrożenie i nie można nikomu ufać, puść jazz i zacznij pląsać wraz z podwładnymi! Pracownicy pod presją zatańczą tak, jak im każesz, i wszystkie problemy znikną jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. A jednak nie. Milchick boleśnie przekonuje się, że nie można wymazać krzywd wyrządzonych drugiej osobie. Dylan, pod wpływem krótkiego spotkania ze swoim synem, wreszcie wyzwala gniew i atakuje nadzorcę. Milchick zaczyna rozumieć, iż nie da się utrzymać pozorów dobrej atmosfery przez raptownie wrzucane rozrywkowe eventy. Postać Michicka ma w sobie coś interesującego, bo nie jest to złoczyńca pokroju Cobel czy Granera. To urzędnik, klasyczny trybik żyjący tylko po to, żeby służyć korporacji. Bez mrugnięcia okiem wypełnia wszystkie dyspozycje szefostwa, pozwalając sobie od czasu do czasu na inicjatywę w ramach polityki firmy. Bieżący epizod pokazuje jednak szramy na jego postawie. Segment taneczny jest potrzebny bardziej Milchickowi niż pozostałym pracownikom – widać, że to, co obecnie dzieje się w Lumon, wpływa w znacznym stopniu na jego psychikę. Zostaje mu także zarzucony brak rozdzielenia. W ten sposób jego pracownicy dobitnie wskazują mu jego miejsce. Nie jest członkiem paczki, który może pozwalać sobie na towarzyskie kontakty z pozostałymi. Ze względu na brak rozdzielenia odstaje od grupy. Nieważne, jak bardzo by się starał, zawsze będzie wrogiem. Dlatego jego (swoją drogą doskonały) taniec wypada tak kuriozalnie. Pełna radość na twarzy Michicka zupełnie nie pasuje do tego, co wyrażają oblicza pozostałych.
Apple TV
Mark, Helly, Irving i Dylan tworzą drużynę buntowników, która wreszcie wykonuje znaczący ruch. Dobrze patrzy się na współpracujących bohaterów, bo to sympatyczne postacie. Kibicujemy im w walce z korporacyjnym reżimem. Nasi protagoniści niczym drużyna superherosów rozpoczynają bitwę ze złem, które przerasta ich wielokrotnie. Na tym etapie opowieści Lumon jawi się jako siódmy krąg Piekła – miejsce mroczne, tajemnicze i przepełnione złowrogimi postaciami. Tym bardziej cieszy to, co spotkało Garnera, który wydawał się jednym z bardziej niebezpiecznych pracowników korporacji. Z drugiej jednak strony nie widzieliśmy jeszcze rządzących Lumon w jednoznacznie niegodziwej akcji. Być może twórcy szykują nam jeszcze kilka niespodzianek, które zmienią nasze spojrzenie na fabułę? Jeden prognostyk już dostaliśmy. Twórcy wyraźnie lubią cliffhangery, bo i tym razem w końcówce zaoferowano nam szokujący zwrot akcji. Okazuje się, że żona Marka żyje i jest nią znana jego korporacyjnemu odpowiednikowi Pani Casey. Fakt, że małżonka głównego bohatera nie zginęła, z pewnością nie dla wszystkich jest zaskoczeniem. Kobieta zbyt często pojawiała się w rozmowach poszczególnych postaci i można było przypuszczać, że jest w jakiś sposób związana z procesem rozdzielenia. Część widzów obstawiała, że to Helly jest tą osobą. Miałoby to fabularny sens – nieświadomy niczego Mark ponownie nawiązuje więź z małżonką, która z jakiegoś powodu została rozdzielona. Twórcy zdecydowali się jednak na Panią Casey, co jest bardzo odważnym zagraniem. Do tej pory postać ta stanowiła tło. Można było odnieść wrażenie, że ma za zadanie akcentować groteskowość korporacyjnego życia w Lumon, ale wszystko wskazuje na to, że odegra kluczową rolę w całej opowieści.
Apple TV
+1 więcej
Ujawnienie prawdy o żonie Marka to jeden z mocniejszych momentów odcinka. Nieco bardziej refleksyjnie robi się w wątku Burta i Irvinga. Ten pierwszy zostaje poddany dziwnego rodzaju eutanazji. Oddany swojej pracy mężczyzna nie protestuje, gdy jego odpowiednik (zapewne pod presją Michicka) decyduje się odejść z firmy. Dla zewnętrznego Burta oznacza to zapewne słodką emeryturę. Dla wewnętrznego – śmierć. Burt wierzy w ideę Lumon, więc odbiera ten proces jako błogosławioną kolej rzeczy. Irving widzi jednak, w jak brutalny i bezkompromisowy sposób firma obchodzi się ze starszym człowiekiem. Pożegnanie Burta, mimo że bardzo stonowane i przypominające zwykłe odejście pracownika, w rzeczywistości chwyta za serce, bo wraz z Irvingiem zdajemy sobie sprawę, że Burt już za chwilę przestanie istnieć. Oczywiście nie do końca, bo ten „prawdziwy” nie dozna zapewne uszczerbku na zdrowiu czy życiu. To właśnie w takich momentach uwidacznia się wielkość Rozdzielenia. Współcześnie ze świeczką szukać serialu, który tak mocno daje do myślenia. Opowieść wciąż działa i to na wszystkich płaszczyznach. Fabuła rozwija się prawidłowo i co chwilę funduje nam zaskoczenie. Produkcja zadaje wiele pytań w kwestiach egzystencjalnych - trudno przejść obojętnie wobec motywów filozoficznych ukrytych w poszczególnych wątkach. Dodatkowo Rozdzielenie jest świetnie zagrane i doskonale zrealizowane. Nie ma wątpliwości, że to jeden z lepszych seriali ostatnich lat.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj