Niedawno na Netfilxie debiut swój zaliczył horror z 2017 roku, oparty na powieści Adama Nevilla, pod tytułem Rytuał. Czy jest to kolejny obraz z gatunku kina grozy, którego poziom artystyczny pozostawia wiele do życzenia, czy może tym razem mamy do czynienia z wyjątkiem od reguły? Sprawdzamy.
Czwórka przyjaciół, których zarówno łączy, jak i dzieli niedawno przeżyta tragedia, wyrusza na wędrówkę po skandynawskich górach. Na szwedzkim odludziu chcą na nowo odbudować więzi i poradzić sobie z przeżytym dramatem. Podczas podróży jeden z bohaterów nabawia się kontuzji i przyjaciele muszą zakończyć swoją eskapadę. Wracając, wybierają drogę na skróty przez gęsty, mroczny las. Jak łatwo się domyśleć, jest to preludium do koszmaru.
Z powyższego zarysu fabularnego można wywnioskować, że mamy do czynienia z kolejna gatunkową sztampą. Grupka przyjaciół zagubionych w lesie, nadprzyrodzone zjawiska, ciemność, strach i śmierć. Powyższy opis rzeczywiście pasuje do The Ritual, jednak w porównaniu do setek innych tego typu produkcji, obraz David Brückner korzysta z gatunkowych kliszy poprawnie, a nawet zaskakująco dobrze.
Zagubieni w lesie bohaterowie próbując odnaleźć drogę do cywilizacji, zagłębiają się w coraz większym mroku, stając się przy tym zwierzyną łowną dla bliżej nieokreślonego bytu. Panowie przeżywają też wewnętrzny koszmar, wracając wspomnieniami do tragicznego wydarzenia z przeszłości. Na dodatek paranormalna siła obecna w lesie, intensyfikuje ich koszmary, zsyłając przerażające wizje.
Film bardzo długo nie ujawnia istoty zagrożenia. Kształt majaczący między drzewami, dziwne znaki na ziemi, truchło niedawno zarżniętego zwierzęcia, niepokojący ryk w oddali… Wyobraźnia działa na pełnych obrotach, gdy mamy świadomość obecności grozy, lecz nie doświadczamy jej w pełnej krasie. Stara szkoła horroru w tym przypadku sprawdza się doskonale. Co jest ewenementem w kinie grozy, film prawie całkowicie pozbawiony jest tzw. jump scare’ów. Nic nie wyskakuje z ciemności i nie straszy widza. Tutaj oglądający odczuwa niepokój wygenerowany przez klimat i odpowiednie akcentowanie elementów charakterystycznych dla kina grozy.
Widz, obserwując perypetie bohaterów, czuje się jak jeden z uczestników wyprawy. Można to odnieść do takich obrazów jak The Blair Witch Project czy The Descent, gdzie razem z bohaterami wyruszaliśmy na przygodę i odkrywaliśmy pradawne potworności. W Rytuale jest podobnie. Grasujące w okolicy monstrum to nie koniec koszmaru. Im las staje się głębszy, tym opowieść zyskuje na mroku. Finalne wydarzenia to czysty Lovercraft przyprawiony mitologią nordycką. Prawdziwa gratka zarówno dla fanów horrorów, jak i fantastyki.
Rytuał jest bardzo dobrze zrealizowany wizualnie. Na wielkie uznanie zasługuje wygląd monstrum, które pod koniec filmu mamy okazję zobaczyć w pełnej krasie. Jego wizerunek nie ma nic wspólnego z tendencjami przedstawiania potworności we współczesnym kinie grozy. Nie widać tutaj ani gigerowskiej estetyki, ani inspiracji wielkimi bestiami z Dalekiego Wschodu. Po raz kolejny rzuca się w oczy duży wpływ H.P. Lovercrafta, choć sama geneza stwora jest czysto nordycka.
Film ma bardzo ładne zdjęcia. Lasy zarówno zachwycają potęgą i pięknem, jak i budzą niepokój . Nie są to co prawda nieprzeniknione gęstwiny rodem z The Kettering Incident czy Twin Peaks, ale twórcom udało się pokazań głuszę jako niedotknięte cywilizacją pierwotne miejsce, skrywające wiele tajemnic.
Rytuał ma wiele zalet, ale nie jest oczywiście filmem idealnym. Razi naiwność i infantylność bohaterów, którzy - będąc w olbrzymich tarapatach - podążają jak pijane dzieci we mgle, prosto w paszczę lwa. Zrozumiałe jest, że takie są zasady gatunkowe, jednak nie zaszkodziłoby wykazać się tutaj trochę większą kreatywnością. Podobnie jak postacie z Blair Witch Project, które nie mogąc znaleźć drogi do domu, wyrzucają mapę, tak i panowie z Rytuału podczas swojej eskapady ani razu nie wyciągają telefonów komórkowych (choć przed wejściem do lasu używają ich do zrobienia selfie), a w najbardziej niebezpiecznych sytuacjach reagują, delikatnie mówiąc, irracjonalnie.
Takich nielogicznych motywów jest niestety kilka, ale ze względu na zalety zdecydowanie można przymknąć na nie oko. Kino grozy przecież od zawsze rządzi się własnymi prawami i pewne rzeczy muszą być nagięte do ram gatunku, aby odpowiednio działały na poziomie klimatu i atmosfery. Gorzej gdy błędy fabularne przytłaczają, a nastrój nie spełnia swojego zadania. Całe szczęście w Rytuale nie ma to miejsca.
Film Davida Brucknera to zdecydowanie must see dla wszystkich miłośników horrorów. Wreszcie pojawiło się coś dobrego w tym skostniałym gatunku. Film bez wielkiego budżetu, z prostym scenariuszem, pozbawiony jump scare’ów i zaskakujących zwrotów akcji działa jak należy dzięki klimatowi i umiejętnemu korzystaniu ze schedy po klasykach horrorów. Dobrze na nim będą się bawić również miłośnicy fantastyki, bo finałowy segment pod tym względem robi wielkie wrażenie. Po nieudanym Cloverfield Movie tym razem Netflix trafia w dziesiątkę.