Rzut za trzy to nowa animacja, która zadebiutowała na Netflixie. Serial opowiada o Benie Hopkinsie, trenerze koszykówki, który pracuje z młodzieżą szkoły średniej w małym miasteczku sielskiego Kentucky. Największym marzeniem mężczyzny jest pokazanie światu, że świetny z niego trener – niestety rzeczywistość nieustannie rzuca mu kłody pod nogi, przez co lokalnie postrzegany jest raczej jako nieudacznik. Pewności siebie nie dodają Benowi także najbliżsi – własny ojciec, była gwiazda koszykówki, regularnie robi sobie z niego pośmiewisko, a znajomi już nawet nie udają, że spodziewają się po nim czegoś większego. W nowym serialu poznajemy zatem wzloty i upadki (z naciskiem na to drugie) głównego bohatera, luźno połączone w jedną niezobowiązującą historię. Serial Netflixa, mimo kolorowej płaszczyzny wizualnej, to produkcja kierowana stricte do widzów dorosłych – Hopkins nie wypowiada chyba ani jednego złożonego zdania, w którym nie znalazłoby się siarczyste przekleństwo. Mięso leci z ekranu na prawo i lewo, początkowo w takiej ilości, że trudno było mi to przyswoić – po kilku odcinkach co prawda widz jest w stanie do tego przywyknąć i przyjąć konwencję twórców, jednak pierwszy epizod uderza w uszy dość mocno. Rzut za trzy jest niesłychanie wulgarny i w mniejszym bądź większym stopniu porusza wszystkie kontrowersyjne tematy – rasizm, seksizm, używki i różnego rodzaju przemoc są tu na porządku dziennym, jak z resztą nieprowadzące do niczego rozmowy o seksie. Na szczęście ten prymitywizm ogranicza się tylko do warstwy dźwiękowej - w aspekcie wizualnym twórcy oszczędzili nam golizny, fekaliów czy innych obscenicznych obrazków, co w pewnym sensie stanowi dużego plusa. Historia przedstawiona w serialu nie prowadzi tak naprawdę do konkretnego punktu kulminacyjnego – w każdym z epizodów Ben mierzy się z nowym wyzwaniem, które najczęściej jeszcze w tym samym epizodzie udaje się rozwiązać. Fabuła jest trochę mało oryginalna, by przyciągnąć do siebie widza – mam wrażenie, że podobnych tytułów telewizja widziała już wiele, a ta konkretna nie jest nawet szczególnie ciekawa i od czasu do czasu zdarza jej się popadać w dłużyzny fabularne. Opowieść jest tu kwestią drugorzędną – odnoszę wrażenie, że serial ma przede wszystkim bawić „humorem” słownym i sytuacyjnym, przez co nadaje się jedynie na wieczorne odmóżdżenie. Nie ma tu żadnego drugiego dna – nawet bardziej dramatyczne wątki osobiste bohaterów są tu ledwie liźnięte, a scenarzyści nie wyciągają z nich żadnych konkluzji czy morałów. Bohaterowie są płascy i jednowymiarowi, najczęściej zbudowani na najprostszych stereotypach. To nie jest serial, nad którym trzeba byłoby się głębiej zastanawiać – po prostu lekka animacja, którą można włączyć sobie w tle i z której tak naprawdę nie wyniesiemy zbyt wiele. Sama warstwa wizualna również nie jest nowatorska – kreska zastosowana w animacji przypomina inne znane tytuły z tego samego gatunku; niemniej patrzy się na to całkiem przyjemnie. Jeżeli zaś chodzi o poruszoną poprzednio warstwę dźwiękową, muszę przyznać, że oryginalny angielski dubbing jest bardzo udany – słychać, że aktorzy mocno wczuwają się w swoje role i rzeczywiście sam głos jest w stanie dobrze opisać danego bohatera, stając się jedną z jego cech charakterystycznych. Widać to zwłaszcza po Hopkinsie – Jake Johnson naprawdę dobrze charakteryzuje trenera swoim lekko zachrypniętym głosem. Na uwagę zasługuje także Cleo King użyczająca głosu dyrektor Opal. Głosy są dobrane bardzo dobrze i tutaj rzeczywiście nie mam nic do zarzucenia. Jeżeli macie ochotę dać tej produkcji szansę, to koniecznie z dźwiękiem oryginalnym - te przekleństwa i wyszukane wiązanki w polskim wydaniu brzmią aż niedorzecznie. Rzut za trzy to serial, którego seans upłynie w mgnieniu oka – na sezon składa się dziesięć 25-minutowych odcinków, więc tak naprawdę można tę historię łyknąć na raz. Niestety całość nie zachwyca - mamy już rok 2020, a oto na ekrany wchodzi kolejna animacja, która tak naprawdę jest taka sama jak wszystkie. Wulgaryzmy, zaskakiwanie widza głupawymi zwrotami fabularnymi, wtórne zwroty akcji i stereotypowe traktowanie bohaterów... Wydaje mi się, że to wszystko już było i że tak naprawdę pojawienie się tej propozycji w ofercie Netflixa nie ma żadnego znaczenia - i tak po seansie wyleci widzom z pamięci, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu w kinematografii. Ot, nieszczególnie ciekawa, mało wyrazista i nieangażująca historia do zobaczenia i do zapomnienia, jedynie dla tej części widzów, którzy lubią, gdy rzuca się w nich bluzgami z ekranu. Szkoda, bo można byłoby zrobić z tego coś więcej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj