Nowy serial stacji Fox nie spuszcza z absurdalnego (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) tonu prowadzonej opowieści. Jak już kilkakrotnie w poprzednich recenzjach było wspomniane, siłą twórczą tegoż dzieła są bez wątpienia dialogi i scenariusz. W 5. odcinku ten punkt również nie zawodzi, podając na tacy świadomemu konwencji widzowi ogromną porcję świetnej zabawy. Ponadto, po ponad miesiącu na antenie, producenci zdecydowali się w końcu na emisję czołówki, która prawdopodobnie wejdzie już do stałego repertuaru spektaklu. Z przykrością muszę jednak stwierdzić, iż nie jest to jeszcze jeden powód, dla którego warto pokochać „Scream Queens”. Czołówka jest niezmiernie niespójna i chaotyczna, a jedynym interesującym momentem w tym prawie dwuminutowym fragmencie jest motyw samego krzyku głównych bohaterów serialu. „Scream Queens”, jak przystało na pastisz, musi nieustannie podtrzymywać swój status, niestraszne są więc twórcom jakiekolwiek zapożyczenia od wielkich przedstawicieli gatunkowych, po to tylko, aby konsekwentnie utrzymać swoje prześmiewcze i samoświadome stanowisko. W tym tygodniu możemy się cieszyć nawiązaniami do takich dzieł popkultury, jak „The Silence of the Lambs”, „The Shining” czy nawet „Orange Is the New Black”. Replika labiryntu z dzieła Stanley Kubrick jest wprost imponująca. Sceneria ta została należycie spożytkowana w celach kolejnych wojaży tajemniczego maniaka z piłą. Szkoda tylko, że nawet w tak intensywnych scenach gra Abigail Breslin po raz kolejny zawodzi, nuży, a czasami wręcz irytuje, co niezamierzenie odbija się na odbiorze świetnie skonstruowanej sceny. Emma Roberts jest znowu rozpieszczana przez Ryan Murphy i spółkę wieloma solówkami, dzięki którym wprawia fanów w dobry nastrój. Młoda aktorka z tygodnia na tydzień skrupulatnie wypełnia wizję swoich pracodawców, nadal nosząc koronę queen B. Wręcz niemożliwe wydaje się strącenie jej z tego piedestału, co nie znaczy, że reszta dziewczyn niebezpiecznie się do tego nie zbliża. Reszta „królowych krzyku” już od jakiegoś czasu szumnie tupie obcasikami, nie dając o sobie zapomnieć. Poza wciąż przynudzającą postacią rzekomej final girl - niejakiej Grace Gardner – reszta dziewczyn dba o czynny rozwój swoich bohaterek. [video-browser playlist="754989" suggest=""] Nie możemy się cieszyć wieloma zwrotami akcji w tej jesiennej propozycji, ale kiedy już się pojawiają, mieszają w fabule na potęgę. Scenarzyści już od jakiegoś czasu podrzucali znaki ostrzegawcze wobec kilku postaci, a w nowym odcinku w końcu zaczynają odkrywać karty. Wyjawienie widzom sekretu Gigi redefiniuje spiskowe teorie na temat Czerwonego Diabła (którego wątek wciąż pozostaje ukryty w cieniu zamysłu twórców). Tak jak w „Scream” stacji MTV wszyscy byli podejrzewani o przywdziewanie maski seryjnego zabójcy, tak i tutaj można typować poszczególnych członków obsady jako czynnych współtwórców zbrodni. Miejmy tylko nadzieję, że wątek Gigi nie zostanie odsunięty na bok, jak stało się to w przypadku fałszywej śmierci Boone’a Clemensa. Choć jego nieobecność z pewnością zostanie w przyszłości zrekompensowana swego rodzaju cliffhangerem, to jednak z żalem obserwujemy brak jakichkolwiek wiadomości o tym motywie. Nowy odcinek „Scream Queens” niczym ostry nóż przedziera się przez konwencje i stereotypy slasherowe, stając się przy okazji intrygującym komentarzem społecznym, którego słucha się z czystą przyjemnością. Ironia? Z pewnością!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj