W finale 2. sezonu Servant oferuje nam wielkie ZERO. Brak odpowiedzi, deficyt klimatu, niedosyt interesującej treści. Wielki zawód, szczególnie w kontekście udanej 1. serii.
Po dziesiątym odcinku nie ma już wątpliwości – Servant to samonapędzające się perpetuum mobile, które do niczego nie prowadzi. Trudno odnaleźć w tym coś więcej niż kręgi, które co rusz zatacza opowieść. Bieganina po domu Turnerów już dawno przestała generować fabularny progres. Klimat grozy znikł jak kamfora, a liczne tajemnice zaczęły pełnić funkcję fetyszy łechcących ciekawość widzów. Po finale sezonu znowu znaleźliśmy się w punkcie wyjścia. Całe zamieszanie, w którym dane nam było uczestniczyć, okazało się bez znaczenia. Osobliwi goście odwiedzający rezydencję nie popchnęli akcji do przodu. Wszystkie mroczne wydarzenia z piwnicy i ze strychu okazały się mało istotne dla finałowego rozrachunku. M. Night Shyamalan nie wyreżyserował ani jednego odcinka 2. serii Servant, ale ewidentnie czuć tutaj ducha jego twórczości. Niestety, tak prezentują się najsłabsze obrazy w filmografii reżysera.
Mając za sobą ostatni epizod, bez problemu dostrzeżemy miałkość dziewiątej odsłony. Świąteczne spotkanie, na które przybywa ojciec Dorothy ze swoją nową wybranką serca, jest niczym seria skeczy, które zamiast bawić, irytują. Najgorsze jednak jest to, że epizodu mogłoby w ogóle nie być, bez szkody dla serialu. To niestety domena większości odsłon drugiego sezonu. Najważniejszy jest punkt wyjścia (poszukiwania dziecka przez Turnerów) oraz rola Leanne w toczących się wydarzeniach. Cała reszta to nic nieznaczący margines. Wujaszek George, food porn (już dawno nie widzieliśmy fajnych scen gotowania) czy relacja pomiędzy Dorothy i Seanem – w ostatnich odcinkach te, wydawać się mogło, ważne motywy całkowicie blakną. Nawet Julian schodzi na dalszy plan – w finałowej odsłonie go w ogóle nie uświadczymy. W związku z tym, że nie pasował do formy konkluzji, w dziewiątym epizodzie dostaje swoje pięć minut jako ofiara przedawkowania narkotyków.
Mało to finezyjne, podobnie jak nagłe pojawienie się mrocznej antagonistki w domu Turnerów. Kobieta ukryta za woalką nie budzi jednak strachu, a zniecierpliwienie, bo odgrywa rolę tożsamą z tą, którą wcześniej odgrywał George czy pozostałe postacie mające na celu wprowadzić elementy grozy do fabuły. Josephine wyskakuje jak filip z konopi i od razu wpada w wir groteskowych wydarzeń. Servant przemienia się nagle w klasyczny slasher. Robi się naprawdę krwawo, ale niepokój budzi jedynie film, który ciotka wyświetla przed finałową konfrontacją z Leanne. Abstrahując już od sensu pokazania przyszłej ofierze jej losu, trzeba przyznać, że nagranie video jest chyba jedynym segmentem z ostatnich epizodów, który działa właściwie. Powraca znana z pierwszego sezonu groteska, ale jest w tym też coś złowróżbnego i niepokojącego. Jednym słowem – tak powinien wyglądać cały serial. Szkoda, że podobne motywy to tylko momenty w zalewie chwil nieprzynoszących nic wartościowego.
Po co nam takie odcinki jak ten dziewiąty, jeśli ani nie wzbogacają one treści, ani nie stanowią interesującej autonomicznej całości? Twórcy próbują rozbawić nas, serwując motywy takie jak dziwaczne kalambury czy manieryzmy nowo przybyłych gości, ale na tym etapie widzowie łakną już tylko odpowiedzi. Marnowanie cennych minut ekranowych na bezsensowne wygłupy może budzić frustracje i rzeczywiście tak się dzieje. Cierpią na tym bohaterowie, którzy są już zaledwie cieniami samych siebie z poprzedniej serii. Co więcej, ich motywacje i działania tracą na logice. Turnerowie raz są zdesperowani, innym razem cali w skowronkach. Bardzo płynnie przechodzą od myśli samobójczych do codziennych obowiązków. Walkę o dziecko przerywają wystawnymi biesiadami w rodzinnym gronie. Najgorzej wypada jednak Leanne. Nikt już chyba nie wie, o co tej dziewczynie chodzi. Jej postać jest tak samo enigmatyczna, jak w serii pierwszej. Historia bohaterki nie posunęła się do przodu ani o milimetr. Twórcy wciąż z lubością kreują ją na skrzyżowanie demona i anioła. Raz bohaterka prezentuje się jako osoba trzymająca wszystkich w garści, innym razem jest jedynie liściem miotanym przez wiatr wydarzeń. Ten brak konsekwencji w kreowaniu jej sylwetki sprawia, że bardzo łatwo utracić zainteresowanie losem bohaterki.
W finale sezonu Turnerowie odzyskują Jericho. W jaki sposób? Dlaczego? Jaką rolę odgrywa w całej intrydze dziecko? Na te pytania oczywiście nie poznajemy odpowiedzi. Dowiadujemy się jedynie, że „oni przyjdą po Leanne”. Łatwo się domyślić więc, co będzie się działo w kolejnych seriach Servant. Dom Turnerów odwiedzą następni osobliwi goście, Dorothy i Sean dadzą upust desperacji i frustracji, a Leanne co jakiś czas pozwoli sobie na małe czary-mary. Czy my czasem gdzieś tego już nie widzieliśmy?