Po dramatycznych wydarzeniach z poprzedniego odcinka można było się domyślać, że nowa sprawa, jaką przyjdzie rozwiązywać Sherlockowi, nie będzie zwykłą łamigłówką. Zresztą trudno tutaj mówić nawet o zagadce, kiedy mordercę mieliśmy przed oczami, który nawet nie krył się ze swoim „hobby” (świetna gra słów serial killer z tak samo brzmiącym cereal killer). I nawet, jeśli tym razem cała zabawa polegała na przyłapaniu zabójcy na gorącym uczynku i tak niesamowicie wciągała. Pewnym malutkim minusem może być to, że ta intryga wydaje się być nieco naciągana, ponieważ Holmes jak zwykle przewidział wszystkie posunięcia osób związanych ze sprawą na dwa tygodnie wstecz. Ale w końcu Sherlock to geniusz, mistrz dedukcji, więc można serialowi wybaczyć, że jak po sznurku doprowadzono nas do najbardziej ekscytujących scen odcinka. Często flashbacki, mieszanie kadrów i scen, wracanie do poszczególnych wątków, powodują, że historia staje się nieczytelna i niezrozumiała, ale tutaj wszystko zagrało jak należy. Kiedy Culvert Smith przymierzał się do zabicia Sherlocka, z przeplatającymi się na ekranie urywkami nagrania Mary oglądanymi przez Johna, aż wstrzymywało się oddech z emocji. Ileż tu było dramaturgii, czy Watson zdąży uratować przyjaciela, a jednocześnie samego siebie, czy też nie! A podsłuch w lasce można nazwać klasycznym rozwiązaniem. Prostota jest czasem najlepsza. Dodatkowych wrażeń dostarczał również sam czarny charakter, w którego wcielił się Toby Jones. Rewelacyjnie zagrał szalonego przedsiębiorcę-celebrytę. Każde słowo wypowiadane przez Smitha było przesiąknięte złem, a jego śmiech powodował jeżenie się włosów na głowie. Był odpychający, ale jednocześnie w pewien sposób fascynujący. Może Jones nie grzeszy urodą, ale stworzył za to fenomenalną kreację, która na długo zostanie w pamięci. Wielką siłą The Lying Detective była kapitalna gra wszystkich aktorów. Benedict Cumberbatch pokazał pełnię swoich niesamowitych możliwości. Choćby scena w mieszkaniu, gdzie Sherlock będąc na haju narkotycznym wywijał na prawo i lewo bronią. Przez chwilę mogliśmy się poczuć jakbyśmy przenieśli się na deski teatru (Cumberbatch grywa także i tam), ale ileż w tym było pasji, emocji i nawet odrobinę szaleństwa. A wszystko to idealnie wyważone, bez przerysowania. Z drugiej strony mieliśmy Martina Freemana, który też wspiął się na swoje wyżyny umiejętności. Scena, w której John Watson rozmawia ze zmarłą żoną i przyznaje, że nie był takim perfekcyjnym mężem, jakim go widziała, niosła ze sobą potężny ładunek emocjonalny. Na pewno nie jednej osobie zakręciła się wtedy łza w oku. Dopełnieniem tego był uścisk Holmesa, który wykazał się niespodziewanie ludzkim odruchem. Absolutnie wzruszający moment. Na osobne wyróżnienie zasługuje tutaj Una Stubbs, czyli pani Hudson. Zaskoczyła wysiadając z Astona Martina, rozbawiła opowieścią jak poradziła sobie z Sherlockiem i jeszcze wykazała się wnikliwą dedukcją, ośmieszając przy okazji Mycrofta. A wszystko to z szerokim uśmiechem na twarzy i niekłamaną dumą. Pani Hudson rozbroiła chyba każdego swoją szczerością. O ile w Sherlocku zawsze znajdzie się miejsce na drobne żarty i humor, tak tutaj na pewno nie jeden widz zaniósł się gromkim śmiechem. Ten aspekt komediowy rozładował napięcie i rozchmurzył ten z założenia ponury i smutny epizod. Odcinek niewątpliwie był pełen niespodzianek, ale największą zostawiono na sam koniec. Za jednym zamachem rozwiązała się tajemnica rzekomych przewidzeń Sherlocka oraz poznaliśmy nie brata, lecz siostrę głównego bohatera! Co więcej, możemy zobaczyć jak szeroko zakrojona jest cała fabuła, bo kolejnego szoku dostarcza odkrycie, że Euros to również kobieta z autobusu, z którą romansował John. Nawał tych zaskakujących informacji zwieńczył świetny cliffhanger. Raczej nikt nie uwierzy, że Watson zginął od strzału z broni, ale nie można zaprzeczyć, że to była mocna końcówka, która jest też wstępem do wielkiego finału tej serii. ‌‌The Lying Detective to jeden z najlepszych odcinków Sherlock, który bawił i wzruszał. Historia wciągała od pierwszej do ostatniej sekundy, które, co ciekawe, są identyczne. Z początku przewidzenia Johna Watsona mogły wydawać się niepotrzebne, albo nie na miejscu, ale z perspektywy dalszego obrotu wydarzeń, spotęgowały ilość emocji w końcówce. To był znakomity, intensywny odcinek. Pozostał już tylko jeden epizod, który powinien nam wyjaśnić czy Moriarty żyje. A może to wszystko ukartowała siostra Sherlocka? Opcji jest wiele i możemy się spodziewać wszystkiego. Twórcy postawili sobie bardzo wysoko poprzeczkę, ale po ostatnim odcinku jestem pewna, że finał będzie porywający!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj