Sierra Burgess Is a Loser szybko pokazuje, że chce być czymś więcej, niż tylko odtwórczą komedią romantyczną. Chociaż na pierwszy rzut oka bohaterka jest typowym szkolnym przegrywem, a jej przeciwniczką jest stereotypową wredną dziewczyną, szybko okazuje się, że w tym wszystkim jest coś więcej. Scenarzyści starają się zerwać ze schematami postaci, by pokazać, że można wyjść ze stereotypu. To sprawia, że film prezentuje zaskakujące mądre i świeże spojrzenie na pewne szkolne aspekty, gdzie oczekiwany czarny charakter w postaci cheerleaderki staje się kimś, kto wzbudza sympatię i współczucie, a ktoś, kto powinien być bohaterką i emocjonalnym centrum, w pewnym momencie wzbudza odrazę i niechęć w wyniku podejmowanych decyzji . To jest zaskakujące, jak Sierra Burges przez większość filmu staje się postacią wyrazistą, z dobrze zaakcentowanymi problemami (wynikającymi z presji rodzinnej i wyglądem kobiety nie trafiającej w gust każdego mężczyzny), aż przychodzi czas zwrotu akcji, który bardzo zmienia oblicze bohaterki. To ona staje się czarnym charakterem własnej historii i morał z tego płynący jest czymś, co może też trafić do nastolatków, że każdy może być dobry i zły, nie ma znaczenia, jak wygląda. Kłopot w tym, że twórcom nie starczyło odwagi, by poprzez ten ciut absurdalny zwrot akcji nie pójść krok dalej i dać emocjonalnego kopa, który wyrwie komedię romantyczną na wyższy poziom.
Właśnie głównym problemem filmu jest trzeci akt, z którym związany jest wspomniany zwrot akcji. To właśnie wówczas twórcy jakby zapomnieli, że podchodzą do tematu w pewien świeży sposób, chcąc pokazać coś nietypowo. Szybko dostajemy zakończenie naciągane, sentymentalne i wręcz niemożliwe do uwierzenia. Wiem, że w komedii romantycznej nie o to chodzi, ale budowany klimat wywołał inne oczekiwania. A zamiast tego dostaliśmy gatunkową sztampę, która obniża ocenę całości. I to jeszcze pokazaną tak bez pomysłu, ikry i jakiejś próby nadania temu wiarygodności.
Punktem wyjścia do fabuły jest scena z Veronicą (wredna dziewczyna ze szkoły), która przystojniakowi daje numer telefonu Sierry Burges. On zaczyna z nią kontakt, myśląc, że rozmawia z jedną z najpiękniejszych kobiet w okolicy. Oczywiście fasada ta jest utrzymywana aż do finału. Można kwestionować jej sens, wiarygodność i zasadność, ale w końcu komedie romantyczne rządzą się swoimi prawami, więc to najważniejsze w tym nie jest. Twórcy wykorzystują ten wątek do pokazania subtelności w różnych stadiach miłości. To nadaje tej historii emocji i sprawia, że możemy się w nią zaangażować. Aktorzy potrafią wzbudzić sympatię i nawet nie przeszkadza fakt, że Noah Centineo gra praktycznie taką samą rolę jak w To All the Boys I've Loved Before, czyli sportowca, który zarazem jest sympatyczny, inteligentny i po prostu normalny. Takiego, który nie wchodzi na rejony schematów i staje się postacią stojącą obok nich na własnych, pewnych fundamentach. Obok tego mamy też historię wspomnianej Veroniki, której przemiana bardziej mnie przekonuje pod względem emocjonalnym, niż historia Sierry Burges. Jedna scena na sztampowej amerykańskiej imprezie ma w sobie więcej mocy, niż cała fabuła głównej bohaterki. To jak Veronica obserwuje otoczenie, zachowanie swoich rówieśników, których uważała za fajnych, ale jakby zaczynała czuć, że może się z tego wydostać. Wiele w tym wspomnianej przeze mnie subtelności, która nadaje temu charakteru.
Nie przeczę, że ten film ma urok i ciekawą atmosferę. Z uwagi na postać Sierry, granej przez gwiazdę Stranger Things, twórcy prawdopodobnie podjęli świadomą decyzję, by muzycznie film brzmiał w klimacie lat 80. A to działa kapitalnie i sprawia, że coś zwyczajnego nagle nabiera innego wyrazu i emocjonalnego brzmienia. Jedna z najważniejszych zalet tej komedii.
Sierra Burgess Is a Loser to przyjemny film, w miarę niegłupi, który stara się wykazywać więcej ambicji niż większość przedstawicieli gatunku. Czasem nawet zabawny, aczkolwiek humoru jest niewiele i raczej dobrze się wpisuje w historię. Problem w tym, że główna bohaterka i jej decyzje w trakcie rozwoju fabuły zdecydowanie obniżają jakość, bo nie wszystko jest na tyle wiarygodne, abyśmy mogli w to uwierzyć. A szkoda, bo po To All the Boys I've Loved Before można było się spodziewać, że Netflix pójdzie za ciosem i da coś niezwykle przyjemnego. A tak jest strasznie nierówno, ale nieźle.