Serial Siły Kosmiczne opowiada o tytułowym departamencie sił zbrojnych USA, czyli mamy komedię osadzoną w miejscu pracy podobnie jak Biuro. Dzieło Netflixa idzie jednak w innym kierunku, stając się pełnoprawną satyrą na amerykańską rzeczywistość. Twórcy pokazują w krzywym zwierciadle świat polityki, ludzkie interakcje oraz przede wszystkim działania wojskowych na najwyższych szczeblach związane z decyzjami osób nie mających o niczym pojęcia. Chociaż da się dostrzec subtelne nawiązania do sytuacji politycznej w USA, gdy na przykład nawiązują do działań bezimiennego prezydenta, jednak są to raczej drobne mrugnięcia okiem, które w żadnym momencie nie stają się żadnym politycznym manifestem. Carellowi i Danielsowi bardziej zależy na pokazaniu przekoloryzowanych absurdów, które towarzyszą podejmowaniu decyzji w najważniejszych sprawach dla losu świata. Takim sposobem grupa generałów złożona jest z nierozgarniętych głupców. To tacy ludzie, których pierwszą reakcją na cokolwiek jest pytanie, na co mogą zrzucić bomby Nie brak również podkreślenia fanatycznego patriotyzmu. Jest to pokazywane prześmiewczo, z przymrużeniem oka, ale znając amerykańską rzeczywistość z popkultury i wiadomości, trudno nie zastanowić się, na ile ta satyra zmyśla, na ile inspiruje się czymś bardzo prawdopodobnym. Oczywiście Siły Kosmiczne nie są serialem mającym zawojować świat polityki czy być narzędziem w jakiejś walce o głosy. Wszelkie nawiązania do aktualnych wydarzeń są sporadyczne i bardzo ogólnikowe. Ważniejsze jest opowiadanie historii o tytułowym departamencie i o wyzwaniach, z którymi musi się mierzyć. Jest to serial przedstawiający jedną, duża historię, więc jest zachowana ciągłość i spójność. To w tym miejscu szybko kształtuje się cała konwencja, która jest przepełniona absurdami, przekoloryzowaniem i wieloma różnymi skrajnościami. Pierwsze wrażenie, jakie pojawi się po obejrzeniu pierwszego odcinka, a potem i całego sezonu jest jedno: ależ to dziwny serial! Bynajmniej nie piszę o tym w negatywnym sensie, bo te różne zamierzone niedorzeczności są wesołe i te absurdy ogląda się wspaniale. Czasem jest to tak głupie, że aż śmieszne (wątek szympansonauty, który był w zwiastunie, przoduje) i zdajemy sobie sprawę, że w tym szaleństwie jest metoda. Pozostaje tylko kwestia, czy jako widzowie lubimy oglądać takie absurdy w komediach i nas one bawią, bo jeśli wiemy, że tak nie jest (a choćby amerykańskie Biuro nie raz takowe serwowało), to wówczas Siły Kosmiczne nie są dobrym wyborem na seans. 
Źródło: Netflix
+36 więcej
Pod względem humorystycznym nie jest to serial, który co chwilę rzuca docelowo śmieszne gagi ze śmiechem z taśmy w tle. Twórcy w pełni skupiają się na opowiadaniu wesoło niedorzecznej historii, w której absurd generuje humor. Jestem przekonany, że jedni będą śmiać się często z uwagi na zaprezentowane wydarzenia, inni mniej, a jeszcze inni stwierdzą, że to głupie i nieśmieszne. Spodziewam się, że pod tym względem trzeba podejść do Sił Kosmicznych z pełną świadomością konwencji, z którą mamy do czynienia, a wówczas rozrywka jest przednia. Weźmy przykład przemowy generała Nairda (Steve Carell), który w pewnych momentach mówi jeszcze bardziej patriotycznie i górnolotnie niż prezydent z Dnia Niepodległości. Brzmi to kuriozalnie i zabawnie. Takie rzeczy są wprowadzane z premedytacją i na pewno do wielu trafią. Warto też mieć na uwadze, że chwila minie, zanim przyzwyczaimy się do konwencji i zaczniemy doceniać różne jej osobliwości. Do mnie trafiło to na 100% dopiero po kilku odcinkach. Czuć, jakby na początku twórcy nie do końca wiedzieli, jak tym wszystkim operować i dlatego nie wszystko jeszcze trafia na swoje miejsce. Steve Carell i John Malkovich to najjaśniejsze punkty Sil Kosmicznych, bo ich duet to fundament tej historii. Świetnie jest przedstawiony jako relacja osób, które kompletnie nie szanują siebie wzajemnie i nie rozumieją, a z czasem to stanowi o emocjonalnej sile tego sezonu, bo obserwujemy rozsądnie budowaną przyjaźń. Oczywiście nie raz ich rozmowy i docinki potrafią porządnie rozbawić. Patrząc na przekrój obsady, w której nie brak znanych z komedii nazwisk (Ben Schwartz czy Jimmy O. Yang), to każdy jest jakiś i przykuwa uwagę. Jednak nikt nie wyróżnia się aż tak jak główna dwójka, więc twórcy dobrze rozłożyli akcenty, by dać klarowny sygnał, kto jest centralnym bohaterem historii. Dlatego bardziej można oceniać ich jako dobrze działający kolektyw z dwoma wyrazistymi liderami. Tym, co na pewno rozczarowuje w tym serialu, jest postać, w którą wciela się Lisa Kudrow. Jej rola jest zbyteczna, nudna i patrząc przez pryzmat całego sezonu totalnie bez pomysłu. Tak jakby twórcy nie mieli do końca wizji, co z nią zrobić, więc pod koniec totalnie bez przygotowania podejmują dziwne decyzje. Tak samo niezbyt dobrze wypada córka generała Nairda. Jej wątek jest oparty na oklepanych schematach, które nie wypadają najlepiej: ojciec zapracowany, więc nie ma dla niej czasu, więc nastolatka się buntuje. Jest to marnowanie potencjału generowanego przez całą konwencję, bo zamiast pomysłowości i emocji w tym aspekcie dostajemy sztampę i to odbija się na niektórych powiązanych wątkach. A szkoda, bo życie osobiste Nairda to materiał na o wiele lepszą historię. Netflix jest bardzo pewny sukcesu serialu Siły Kosmiczne, ponieważ wszystko kończy się dość mocnym cliffhangerem. Chociaż decyzja o zamówieniu dopiero zostanie podjęta, widać, że jest w tym pomysł na więcej. Ta dziwność potrafi oczarować i dać kawał zaskakująco dobrej rozrywki. Jest to trochę miks Doliny Krzemowej, absurdalnego humoru Biura z czymś świeżym i oryginalnym. Takie szalone pomysły to coś, czego świat seriali potrzebuje, a zdecydowanie ten poziom absurdu do mnie trafił bardziej niż Avenue 5, czyli inny nowy serial komediowy związany z kosmosem.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj