Trudno temu filmowi coś zarzucić. Oto widzimy ślimaka, który marzy, by się ścigać, a w wyniku wielkiej determinacji, kilku zbiegów okoliczności i małego cudu ma szansę spełnić swe marzenie. Piękne, zacne i nawet z niezłymi dialogami. Tyle że od Dreamworks przyzwyczailiśmy się wymagać więcej. To ma być tak dobre, by przykuwać nas do ekranu; byśmy wyszli urzeczeni i rozpowiadali znajomym, że bawiliśmy się lepiej niż nasze dzieci, że jest super. A nie jest. To nie Shrek, to nie Kung Fu Panda, to nie Madagaskar. To po prostu takie sobie.

Problem zresztą zaczyna się znacznie wcześniej – no bo czymże jest taka opowieść o ślimaku? Czy widzicie w niej cokolwiek oryginalnego? Przecież ideę animowanego ścigania na najwyższym poziomie pokazali już twórcy z Pixara w Autach (choć potem rozmienili ją na drobne w kolejnych filmach spod tej marki), a teraz dokładamy do niej opowieść o stworzeniu, które wydaje się najbardziej nieprawdopodobne w fabule o wyścigach. No to ślimak. Czy czegoś Wam to nie przypomina? Był już taki film, też zresztą Pixara – tyle że nie chodziło o wyścigi, a o gotowanie w restauracji. Jakie wtedy stworzenie byłoby najbardziej nie na miejscu? Ano szczur... Sam pomysł w "Ratatuju" i Turbo jest więc w zasadzie identyczny, podobnie jak idealnie analogicznie poprowadzone pierwsze piętnaście minut filmu. Takich rzeczy to ja się spodziewałem po jakichś trzeciorzędnych podróbkach na VOD (bo nawet nie na DVD), a nie od jednego z największych hollywoodzkich graczy.

A co pozytywnego można powiedzieć o tym filmie? Jest w nim kilka dobrych żartów, trochę brutalnej prawdy o życiu (dyskretnie zaspojleruję – nie wszystkie ślimaki przeżyły; zresztą przekonacie się o tym już w pierwszych minutach) i jeśli kogoś to kręci, są też niezłe sceny wyścigów. Dla mnie jednak to równie ekscytujące, co dla jednego z bohaterów filmu, że zacytuję jego opinię o emocjach podczas takich zawodów: "Skręć w lewo. Skręć w lewo. Skręć w lewo. A teraz skręć w lewo!".

No i w sumie trzeba przyznać, że Turbo podobało się mojemu dziewięcioletniemu synowi. Tylko trudno do końca stwierdzić, czy konkretnie film, czy bardziej to, że byliśmy w tym kinie Skoda 4DX, gdzie fotele się ruszają, momentami dmucha powietrzem, prycha mgiełką wodną, a nawet pośmierdywuje (tylko nie wiem czemu w momencie, gdy bohaterowie robią sobie kawę). Ja z pewnością przez te rozchybotane fotele nie zasnąłem w trakcie seansu. Kto wie, jak by się to skończyło w normalnej sali...

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj