Długie zaniedbane włosy, okrągłe okulary i dżinsowa kurtka zakładana do jazdy na motocyklu - Shia LaBeouf zmieniając się na potrzeby filmu w swojego ojca, odarł swoją młodość oraz późniejsze życie z aury tajemniczość i odsłonił całego siebie, przez co jeszcze trudniej oderwać kontekst Słodziaka od recepcji przedstawionych wydarzeń. I bardzo dobrze, bo dzięki temu oglądanie skomplikowanej relacji ojca z synem może jeszcze mocniej wybrzmieć i zostawić w nas zupełnie inną wizję aktora (w tym wypadku także scenarzystę) po licznych zakrętach.  Bohaterem Słodziaka jest Otis, wschodząca gwiazda kina, której losy oglądamy z dwóch perspektyw - dzieciństwa i dorosłego życia, w którym zmaga się m.in. z nałogami. Jako młody chłopiec spędzał czas na planie filmowym oraz ze swoim ojcem, od którego oczekiwał znacznie więcej, niż ten był w stanie mu zaoferować. Reżyserka, Alma Har'el, bawi się narracją i łączy ze sobą dwie ramy czasowe, co dynamizuje seans, ale też wzmacnia osobisty dramat tytułowego bohatera. Wejście w buty własnego ojca, charakteru tak skomplikowanego i niejednoznacznego, to naprawdę trudne wyzwanie aktorskie i prywatne, które było częścią terapii LaBeoufa. Być może też dlatego jest w swoim opowiadaniu bardzo szczery i nie widać w nim chęci zamiatania pod dywan niewygodnych rzeczy. Pokazuje swojego ojca z różnych stron, nie tylko takiego, który potrafi zapalić ze swoim młodym synem papierosa i zdzielić go po twarzy, ale też wrażliwego i mającego własne problemy. LaBeouf próbuje zgłębić jego naturę i lepiej go zrozumieć, co też wychodzi na dobre całej historii. W Słodziaku udaje się uniknąć jednoznacznej złości skierowanej w stronę ojca, choć czasem jest on w swoich działaniach odpychający. Otis stara się go zrozumieć, a my wraz z nim. Przedstawione uczucie miłości jest niezwykle skomplikowane i trudne, ale przecież tak w życiu często jest. Ta naturalna strona tego filmu jest ogromną zaletą i wydaje się, że mogła zostać uchwycona tylko dzięki szczerości myśli przelewanych na papier. Nie można jednak oprzeć się wrażeniu, że wiele scen miało wymiar symboliczny i poruszający tylko dla scenarzysty. LaBeouf nie podaje nam niczego na tacy, ale choćby jego relacja z czarnoskórą dziewczyną czy przeszłość ojca pracującego jako klaun służą jednie jako element ćwiczenia terapeutycznego, a nie rzeczywistego środka filmowego, który mógłby wpłynąć na pogłębienie dramatu.  Podobnie jest niekiedy z dialogami, które często wydają się być pisarską fantazją LeBeoufa. Wkładane w usta bohaterów sentencje bogate w przekleństwa i wyraziste metafory, skutecznie potrafią wybić nas z wrażenia naturalności. Kiedy jednak scenariusz nie sili się na widowiskowość, udaje się stworzyć naprawdę znakomite sceny i wymiana zdań pomiędzy synem i ojcem naprawdę angażuje i chwyta za odpowiednie organy. Jeszcze jeden przytyk można skierować do strony realizatorskiej, gdzie niespecjalnie popisano się z oświetleniem. Niekiedy można było dostrzec mniej niż podczas bitwy o Winterfell w Grze o tron. Słodziak udowadnia, że kino może leczyć rany, pozwala pokazać wiele perspektyw i odtworzyć życie ludzi, którzy w naszym sercu mają zarezerwowane specjalne miejsce. Jest to też pewnego rodzaju lekarstwo - poprzez zgłębienie przeszłości wywoływany jest pozytywny skutek w przyszłości. Bardziej dla scenarzysty i aktora, bo LaBeoufa pewnie częściej mógł uronić łzę niż widzowie, ale za to oglądający mogą zobaczyć świetne popisy aktorskie oraz jeden z bardziej skomplikowanych portretów ojca w ostatnich latach w kinie. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj