Recenzję Smoleńsk trzeba w zasadzie od razu podzielić na dwie części: merytoryczną recenzję filmu i mniej lub bardziej zaangażowaną ocenę tego, o czym on opowiada. Brak takiego podziału jest po prostu oszustwem, bo krzywdzi film jako dzieło i zanieczyszcza ocenę już na starcie. Mnie – przyznaję to od razu – znacznie bardziej interesował film. Smoleńsk jako dzieło, produkt, obiekt, realizacja. I tu niestety jest słabo. To wyraźnie film, w którym sztuka i rzemiosło wiele razy musiały ustąpić innym aspektom i za każdym razem robiły to ze szkodą dla efektu. W scenariuszu widać niezłe fundamenty, ale mnogość scen i dialogów, które aż bolą od łopatologiczności, psuje wrażenie – twórcy za bardzo chcą pokazać winnych i utrwalić ten przekaz kilkakrotnie, nie wierząc specjalnie w inteligencję widza. Do tego efekty specjalne są na poziomie najgorszych telewizyjnych produkcji kanału Syfy (chociażby pierwsza scena, rozgrywająca się na lotnisku w Smoleńsku, podczas której aż oczy bolą od kolejnych warstw na ekranie) - to jak Sharknado bez rekinów. Również mieszanie zdjęć dokumentalnych i fabularnych, które w wielu innych produkcjach tylko dodaje klimatu, tu wygląda jak w filmach Eda Wooda i dowodzi raczej braku pomysłów realizacyjnych oraz nieumiejętności montażu. Zamiast wrażenia, że jesteśmy w samym środku prawdziwych wydarzeń, mamy uczucie jak podczas jazdy z początkującym kierowcą, który co chwilę szarpie całym wozem, zmieniając biegi – tak niedopasowane i brzydko wkładane są sceny z obsadą filmu do zdjęć dokumentujących wydarzenia sprzed sześciu lat. To wszystko jeszcze dałoby się znieść, z tym wszystkim wciąż mógłby być z tego niezły film, ale – mam wrażenie – twórcy sami sobie strzelili w kolano, obsadzając w głównej roli Beatę Fido. To po prostu przerażająco zła rola. Za każdym razem, gdy na minutę czy dwie dawałem unieść się fabule i zaczynałem oglądać ten film z zaciekawieniem, pojawiała się ta pani i robiła jakąś dziwną minę albo mówiła coś w sposób tak nienaturalny, że cały urok pryskał. Dość powiedzieć, że jest tu scena, w której spotykają się dwie dziennikarki grane przez Fido oraz Annę Samusionek i ta druga aktorsko nakrywa Fido czapką. Gra w prostej dialogowej scenie o kilka poziomów lepiej. Anna Samusionek! Większość aktorów w tym filmie gra niestety słabiutko, a zwłaszcza źle wypadają czarne charaktery – postacie grane przez Redbada Klijnstrę i Jerzego Zelnika są tak komediowo przerysowane, że zamiast budzić odrazę, budzą raczej niechęć do tych, którzy tak mocno i nachalnie je przerysowują. Ale panowie i tak blakną przy głównej bohaterce. No url Tylko momentami widać w tym całym filmie możliwości i talent reżysera – w końcu mówimy o autorze poruszającego obrazu Czarny Czwartek. Janek Wiśniewski padł. Zaledwie w kilku scenach widać, czym ten film mógłby być – i paradoksalnie jedną z tych scen jest właśnie finałowa (tak przez niektórych wyszydzana jeszcze przed premierą) sekwencja spotkania oficerów zamordowanych w Katyniu i ofiar katastrofy. Tak, przecież właśnie tam zdarzyły się dwie wielkie polskie tragedie i już zawsze będą nierozerwalnie połączone. Szkoda, że Smoleńsk nie poszedł bardziej w tym kierunku. Niestety ważniejsza była prezentacja ballady Jana Pietrzaka czy pokazywanie w jak najgorszym świetle dokumentalnych sekwencji z Donaldem Tuskiem. I tak możemy właśnie przejść do drugiej części oceny, czyli tego, o czym tak naprawdę jest ten film. Jest o kłamstwie smoleńskim. O tym, że był zamach. O tym, że Rosjanie, Tusk i inni źli Polacy zabili nam prezydenta w zemście za jego interwencję w Gruzji. Nie wierzę w taką układankę i pewnie w jakimś stopniu narzuca mi to moją ocenę, ale i tak trudno mi wierzyć, że ten film będzie w stanie przekonać kogokolwiek, kto nie jest już o tym od dawna przekonany. Bo jest zbyt słabo zrealizowany. Bo za mało czasu upłynęło, by ludzie zapomnieli, że fabuła ta wiele faktów przeinacza albo pomija. Bo nie ma w nim w ogóle postaci Jarosława Kaczyńskiego, bez którego obraz wydarzeń tego, co działo się po katastrofie, jest niepełny. Czytaj także: Smoleńsk wywołuje skrajne reakcje. Doszło do szarpaniny po pokazie Ale proszę bardzo - jego twórcy i obecna władza (acz nie zapominajmy, że film ten zaczął powstawać na długo przed rządami PiS-u) mieli swoją szansę. Sięgnęli po wielką medialną broń - film fabularny - i spróbowali przekonać wszystkich do swoich racji. Teraz po prostu poczekajmy i przekonajmy się, czy przekonali. Ba, czy w ogóle potrafili przekonać ludzi, by poszli do kina. Ja poszedłem, bo taką mam pracę. A czy Wy pójdziecie?
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj