Smoleńsk – recenzja
Data premiery w Polsce: 9 września 2016To nie jest dobry film. Niezależnie od tego, po której stronie sporu smoleńskiego się stoi, trzeba stwierdzić, że po prostu nie wyszedł. Trochę szkoda.
To nie jest dobry film. Niezależnie od tego, po której stronie sporu smoleńskiego się stoi, trzeba stwierdzić, że po prostu nie wyszedł. Trochę szkoda.
Recenzję Smoleńsk trzeba w zasadzie od razu podzielić na dwie części: merytoryczną recenzję filmu i mniej lub bardziej zaangażowaną ocenę tego, o czym on opowiada. Brak takiego podziału jest po prostu oszustwem, bo krzywdzi film jako dzieło i zanieczyszcza ocenę już na starcie.
Mnie – przyznaję to od razu – znacznie bardziej interesował film. Smoleńsk jako dzieło, produkt, obiekt, realizacja. I tu niestety jest słabo. To wyraźnie film, w którym sztuka i rzemiosło wiele razy musiały ustąpić innym aspektom i za każdym razem robiły to ze szkodą dla efektu. W scenariuszu widać niezłe fundamenty, ale mnogość scen i dialogów, które aż bolą od łopatologiczności, psuje wrażenie – twórcy za bardzo chcą pokazać winnych i utrwalić ten przekaz kilkakrotnie, nie wierząc specjalnie w inteligencję widza. Do tego efekty specjalne są na poziomie najgorszych telewizyjnych produkcji kanału Syfy (chociażby pierwsza scena, rozgrywająca się na lotnisku w Smoleńsku, podczas której aż oczy bolą od kolejnych warstw na ekranie) - to jak Sharknado bez rekinów. Również mieszanie zdjęć dokumentalnych i fabularnych, które w wielu innych produkcjach tylko dodaje klimatu, tu wygląda jak w filmach Eda Wooda i dowodzi raczej braku pomysłów realizacyjnych oraz nieumiejętności montażu. Zamiast wrażenia, że jesteśmy w samym środku prawdziwych wydarzeń, mamy uczucie jak podczas jazdy z początkującym kierowcą, który co chwilę szarpie całym wozem, zmieniając biegi – tak niedopasowane i brzydko wkładane są sceny z obsadą filmu do zdjęć dokumentujących wydarzenia sprzed sześciu lat.
To wszystko jeszcze dałoby się znieść, z tym wszystkim wciąż mógłby być z tego niezły film, ale – mam wrażenie – twórcy sami sobie strzelili w kolano, obsadzając w głównej roli Beatę Fido. To po prostu przerażająco zła rola. Za każdym razem, gdy na minutę czy dwie dawałem unieść się fabule i zaczynałem oglądać ten film z zaciekawieniem, pojawiała się ta pani i robiła jakąś dziwną minę albo mówiła coś w sposób tak nienaturalny, że cały urok pryskał. Dość powiedzieć, że jest tu scena, w której spotykają się dwie dziennikarki grane przez Fido oraz Annę Samusionek i ta druga aktorsko nakrywa Fido czapką. Gra w prostej dialogowej scenie o kilka poziomów lepiej. Anna Samusionek! Większość aktorów w tym filmie gra niestety słabiutko, a zwłaszcza źle wypadają czarne charaktery – postacie grane przez Redbada Klijnstrę i Jerzego Zelnika są tak komediowo przerysowane, że zamiast budzić odrazę, budzą raczej niechęć do tych, którzy tak mocno i nachalnie je przerysowują. Ale panowie i tak blakną przy głównej bohaterce.
Tylko momentami widać w tym całym filmie możliwości i talent reżysera – w końcu mówimy o autorze poruszającego obrazu Czarny Czwartek. Janek Wiśniewski padł. Zaledwie w kilku scenach widać, czym ten film mógłby być – i paradoksalnie jedną z tych scen jest właśnie finałowa (tak przez niektórych wyszydzana jeszcze przed premierą) sekwencja spotkania oficerów zamordowanych w Katyniu i ofiar katastrofy. Tak, przecież właśnie tam zdarzyły się dwie wielkie polskie tragedie i już zawsze będą nierozerwalnie połączone. Szkoda, że Smoleńsk nie poszedł bardziej w tym kierunku. Niestety ważniejsza była prezentacja ballady Jana Pietrzaka czy pokazywanie w jak najgorszym świetle dokumentalnych sekwencji z Donaldem Tuskiem.
I tak możemy właśnie przejść do drugiej części oceny, czyli tego, o czym tak naprawdę jest ten film. Jest o kłamstwie smoleńskim. O tym, że był zamach. O tym, że Rosjanie, Tusk i inni źli Polacy zabili nam prezydenta w zemście za jego interwencję w Gruzji. Nie wierzę w taką układankę i pewnie w jakimś stopniu narzuca mi to moją ocenę, ale i tak trudno mi wierzyć, że ten film będzie w stanie przekonać kogokolwiek, kto nie jest już o tym od dawna przekonany. Bo jest zbyt słabo zrealizowany. Bo za mało czasu upłynęło, by ludzie zapomnieli, że fabuła ta wiele faktów przeinacza albo pomija. Bo nie ma w nim w ogóle postaci Jarosława Kaczyńskiego, bez którego obraz wydarzeń tego, co działo się po katastrofie, jest niepełny.
Czytaj także: Smoleńsk wywołuje skrajne reakcje. Doszło do szarpaniny po pokazie
Ale proszę bardzo - jego twórcy i obecna władza (acz nie zapominajmy, że film ten zaczął powstawać na długo przed rządami PiS-u) mieli swoją szansę. Sięgnęli po wielką medialną broń - film fabularny - i spróbowali przekonać wszystkich do swoich racji. Teraz po prostu poczekajmy i przekonajmy się, czy przekonali. Ba, czy w ogóle potrafili przekonać ludzi, by poszli do kina. Ja poszedłem, bo taką mam pracę. A czy Wy pójdziecie?
Źródło: zdjęce główne. Picaresque
Poznaj recenzenta
Kamil ŚmiałkowskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat