Sonata księżycowa stworzona przez Ludwiga van Beethovena to oczywiście utwór wybitny, który wybrzmiewając ze słuchawek, głośników komputera czy z dużego ekranu robi zawsze niesamowite wrażenie. Inaczej jednak dzieło Beethovena odbierane jest przez Grzegorza Płonkę, niesamowitego człowieka, u którego przez wiele lat lekarze diagnozowali autyzm. Leczony w nieodpowiedni sposób miał problemy z nawiązywaniem kontaktu z innymi, wyrażaniem swoich emocji i wypowiadaniem słów. Po latach okazało się, że Grzegorz tak naprawdę cierpi na niedosłuch, a dzięki aparatowi słuchowemu wreszcie mógł usłyszeć głos swój, swoich rodziców i dźwięki wydawane przez fortepian.  Grzesiek (Michal Sikorski) zakochał się w muzyce i jego wielkim marzeniem było zostać pianistą i wystąpić w filharmonii. Jego droga do realizacji tego celu okupiona jest jednak wysiłkiem, ciągłą walką o zdobywanie nieosiągalnego. W pewnym momencie bohater decyduje się na ryzykowny zabieg wszczepienia implantu, który umożliwi mu lepsze funkcjonowanie i naukę w szkole muzycznej. Istnieje jednak ryzyko, że straci słuch całkowicie. Jego odwaga i determinacja są bardzo atrakcyjnymi aspektami filmowego rzemiosła, można stworzyć w oparciu o taką postać obraz poruszający, będący emocjonalną bombą, która zaangażuje widza od początku do końca. Reżyser Bartosz Blaschke unika jednak klisz, tanich emocji i ani na moment nie uderza w fałszywe nuty. W Sonacie nie oglądamy litowania się nad głównym bohaterem; mimo że jest osobą z niepełnosprawnością, traktowany jest na równych zasadach zarówno jako człowiek, jak i bohater filmu skierowanego do szerszej publiki. Nawet jego rodzice – Łukasz (Łukasz Simlat) i Małgosia (Malgorzata Foremniak) pokazują swoje specyficzne podejście do życia, co poniekąd wynika z ich traumatycznego doświadczenia z przeszłości.
Fot. Jarosław Sosiński
Wybór Foremniak i Simlata do ról rodziców to strzał w dziesiątkę nie tylko przez podobieństwa wizualne i zbieżność imion, ale zwyczajnie scenariusz pozwala im na odgrywanie zróżnicowanych emocji. Szczególnie imponuje gra Małgorzaty Foremniak, która przypominała mi trochę kreację nagrodzonej Oscarem Allison Janney z filmu Jestem najlepsza. Ja, Tonya i wcale nie przez pryzmat wielkich okularów. Może zabrzmi to górnolotnie, ale to kolejny dowód na to, że w Polsce bardzo często szufladkujemy aktorów i nie zawsze producenci i reżyserzy mają odwagę do wychodzenia naprzeciw oczekiwaniom. Podobnie jest w przypadku Simlata, choć akurat ten aktor nie narzeka na brak ról innych niż komediowe, ale tworzą wspólnie rodziców będących jednocześnie na granicy wytrzymałości, świetnie czujących się w momentach dramatycznych, jak i właśnie humorystycznych. Głośny i szczery śmiech wydobywa się z wielu scen, jak wtedy gdy Małgosia pokazuje Grześkowi, o co chodzi z ludzkimi genitaliami, lub gdy Łukasz wykrzykuje w górach popularne w Polsce słowo na „k”, aby niosło się echem. Tego jest znacznie więcej, dzięki kapitalnym dialogom i umiejętnemu lawirowaniu między dramatem i komedią. To buduje seans i zbliża nas do bohaterów. Nie jest przecież w życiu tak, że jesteśmy zawsze smutni albo zawsze weseli. Sonata Blaschka świetnie się w to wpisuje.  Jednak cały film mógłby wylądować w koszu, gdyby nie główna rola. Wcielenie się w rolę osoby z niepełnosprawnością zawsze obarczone jest ryzykiem, a mówimy tu dodatkowo o dość młodym chłopaku, co wymaga równie młodego aktora. Gdyby nie była to rola wiarygodna, gdyby dawało się odczuć sztuczność, widzowie odbiliby się od filmu. Jednak twórcom udało się znaleźć Michała Sikorskiego. Jest niebywały i trudno opisać jego performance słowami, to trzeba zobaczyć w kinie, bo zasługuje na wszystkie możliwe nagrody. Kapitalnie wypada też drugi plan z Jerzym Stuhrem jako lekarzem operującym Grzegorza, a także Lechem Dyblikiem. Zwłaszcza ten drugi wypada fenomenalnie jako pierwszy nauczyciel muzyki Grzegorza. Jego drobne poświęcenia, operowanie prostym językiem w nauce chłopca dodaje autentyczności, emocjonuje i bawi.  Miałem przyjemność oglądać Sonatę niedaleko bohatera filmu, prawdziwego Grzegorza Płonki. Obserwowanie dodatkowo jego reakcji, uśmiechu i emocji wypisanych na twarzy, było nieprawdopodobnym dla mnie doświadczeniem. Przełożyło się to na sam film, ale to przede wszystkim zasługa aktorów i reżysera. Jest to produkcja świetna nawet w oderwaniu od przenoszenia na ekran historii prawdziwej rodziny. Blaschke zadbał o przyjemny feeling, radość przemieszaną ze smutkiem, co przykleja nasze oczy do ekranu od pierwszej do ostatniej minuty. Sonata jest przy tym autentyczna, nie ma tutaj tanich chwytów, wyciskania łez i pokazuje życie bardzo przy ziemi, co daje nam szansę wejścia do domu Płonków i pobycia z nimi. Może niektóre wątki z życia Grzegorza lub sytuacje są potraktowane skrótowo, odhaczane lub odbębniane, co szczególnie widać w drugim akcie, ale to nic. To przykład ogromnej jakości polskiego kina, także pod względem technicznym. Jeśli chodzi o udźwiękowienie, nie wypada wcale gorzej od Sound of Metal, a to naprawdę duża rekomendacja. Recenzja została pierwotnie opublikowana 25 września 2021 roku w ramach festiwalu w Gdyni. Podbiliśmy ją z uwagi na premierę w kinach.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj