Nieoczekiwanie największym problemem produkcji jest sam Robin Williams. Raczej każdy, kto zna aktora i jego poprzedni serial, dokładnie wiedział, czego możemy się po tym aktorze spodziewać. Wszystko to jest w jego komediowym stylu. Nie jest wadą sama specyficzność postaci, ale brak odpowiedniego humoru w jej szaleństwach. Mało w tym wszystkim śmiechu, gagów sytuacyjnych czy świetnie płynących dialogów. Czasem są momenty, które wywołują uśmiech, ale w drugim odcinku nie ma ich za wiele.
Zdecydowanie lepiej prezentuje się dynamika postaci i pewnego rodzaju kontrasty. Williams to wariat, podczas gdy Gellar jest poważna i dojrzała. Sprawdza się to, bo aktorzy się uzupełniają i w pewnych momentach tworzą komiczne sytuacje. Pomysł z dzbankiem do kawy i przekształceniem tej porażki w świetny horror potrafi wywołać uśmiech. Mamy także rywalizację dwóch pracowników - Zacka i Andrew - o względy Robertsa. Wątek ten odgrywa centralną rolę i wypada pozytywnie. Szkoda, że w tym wszystkim humorystycznych sytuacji na dobrym poziomie jest bardzo niewiele.
[video-browser playlist="634672" suggest=""]
O dziwo zabawniej wypadają sceny po napisach, które pokazują nam różne szaleństwa i wpadki z planu. Najwyraźniej jest to standard, który serialowi daje bardzo wiele. Tylko że powinien być to miły dodatek do efektywnej całości, a nie najjaśniejszy punkt komedii.
The Crazy Ones na razie oferuje nam bardzo przeciętną historię i mało humoru. Przez cały drugi odcinek odnosiłem wrażenie, że marnowany jest dobry potencjał tego konceptu, z którego powinno dać się wycisnąć coś lepszego. Oby jeszcze został wykorzystany.