Star Trek powraca do telewizji i czyni to w bardzo dobrym stylu. Czy nowy serial ma szansę wprowadzić całą franczyzę w nową erę? Recenzja nie zawiera spoilerów.
Nowy serial CBS
Star Trek: Discovery rozgrywa się przed wydarzeniami z produkcji
Star Trek. Z powodu odejścia jednego z twórców serialu wszyscy zaczęli się niepokoić, czy produkcja i data premiery nie będą musiały ulec przesunięciu. Premierę i tak już raz przesunięto, ale fani mogą odetchnąć z ulgą.
Star Trek debiutuje i robi to w naprawdę dobrym stylu.
Zaczynamy od zapoznania się z główną bohaterką i resztą załogi statku U.S.S. Shenzhou. Eksplorując kosmiczną przestrzeń, natrafiają na tajemniczy obiekt. Okazuje się on być statkiem Klingonów, którego liderem jest T'Kuvma. Chce on powrócić wraz z 24 klanami i zwrócić się przeciwko Federacji. W dwóch pierwszych epizodach rasa Klingonów dostaje bardzo dużo czasu ekranowego. Mamy zatem okazję od środka statków poznać ich motywacje. Prawdopodobnie znajdą się fani
Star Treka, którzy będą kręcić nosem na akcent Klingonów, być może także na ich wygląd, ale trzeba twórcom oddać, że naprawdę postarali się z przedstawieniem tej rasy.
Warstwa wizualna w dwóch pierwszych odcinkach robi ogromne wrażenie i momentami można zapomnieć, że oglądamy serial. Na uwagę zasługuje nie tylko świetna praca charakteryzatorów i scenografów, ale także gra aktorów wcielających się w przedstawicieli rasy Klingonów, którzy starannie i w ten sam sposób, próbują akcentować wypowiadane słowa. Brawa należą się także scenarzystom za pokazanie nie tylko zaciekłości tej rasy, ale także ich duchowy wymiar. Widać starania, by w scenach z udziałem Klingonów nie bił z ekranu wielki neon z napisałem: "Klingoni źli, wszyscy inni dobrzy". Już w dwóch pierwszych odcinkach widzimy podobieństwo do oryginalnej serii
Star Treka, gdzie używano alegorii obcych cywilizacji i społeczeństw, by pokazać problemy naszego świata.
Ważną postacią jest lider Klingonów. Dla jednych T'Kuvma może być obłąkanym przez wiarę fanatykiem, który wzywa swoich braci do walki z Federacją. Jest jednak kimś więcej, jak mówi główna bohaterka, jest dla Klingonów niczym Mesjasz, który dąży do zbawienia ich rasy. Nie występuje tu tylko jako antagonista. Tak jak pisałem wcześniej, Klingoni nie są tutaj jedynymi złymi istotami w galaktyce. T'Kuvma obawia się asymilacji i wzywa swoich towarzyszy, by pozostali sobą i nie ulegali wpływom innego świata. Jest to pokazane dość emocjonalnie i znając historię naszego świata, z pewnością może to chwycić za serce. Dobrze więc, że T'Kuvma nigdy nie będzie miał okazji zobaczyć najbardziej znanego fanom Star Treka przedstawiciela ich rasy Worfa, który odziewał mundur Federacji, stojąc na mostku statku Enterprise.
Seriale i filmy z serii
Star Trek przyjmują pewną konwencję wypracowaną dziesiątki lat temu, która mimo dostosowania do współczesnych standardów, wciąż jest specyficzna. Mamy zatem charakterystyczne mówienie do samego siebie, powtarzanie słów innego bohatera bez większego uzasadnienia, czy najazdy kamery na twarz bohatera. Trudno zatem przyczepić się do czegoś większego w przypadku serialu
Star Trek: Discovery, który nie tylko świetnie realizuje założenia wcześniejszych produkcji z serii
Star Treka, ale także daje dużo świeżości.
Twórcy w dwóch pierwszych epizodach dali radę ze sprawnym wyłożeniem ekspozycji, choć nie było w tym elemencie doskonale. Nie do końca sprostali zadaniu przedstawienia tego świata dla nowych widzów, którzy nie całkiem mogą zrozumieć pojawiające się nazwy. Dla fanów będzie to oczywiście doskonała wiadomość, bo od razu we wszystkim się połapią i liczba smaczków na pewno ich zadowoli. Zwłaszcza retrospekcje dotyczące głównej bohaterki nie do końca mogą być jasne dla nowego widza, ale nie są to też tak kluczowe aspekty, aby wpływały na ogólny odbiór. W centrum dwóch pierwszych odcinków jest przede wszystkim konflikt z Klingonami i prócz głównej bohaterki, temu właśnie należy skupić uwagę.
Prócz wspomnianego lidera Klingonów, najbliżej poznajemy także Michael Burnham i Kapitan Georgiou. Ta druga bohaterka grana przez Michelle Yeoh przypomina połączenie Kapitana Kirka i Kapitana Picarda. Jest ona głosem rozsądku, dojrzałą i doświadczoną przywódczynią, której też nie brakuje werwy. Michael jest natomiast pewną siebie egoistką, która z racji miejsca, w którym się wychowała, sprawia wrażenie osoby najedzonej wszystkimi rozumami. Interesująco na ekranie wypadają relacje pomiędzy dwiema bohaterkami, które momentami są bardzo emocjonalne. Problem stanowi jednak Michele, która zwłaszcza w pierwszym odcinku jest niezwykle irytująca. Dopiero potem dowiadujemy się dlaczego człowieka przypomina tylko z wyglądu, ale wciąż dokonywane przez nią wybory wydają się być po prostu nierozsądne. Twórcy dają nam jednak w prosty sposób do zrozumienia, że ta bohaterka będzie z każdym odcinkiem przechodzić zmianę.
Na razie brakuje także większych zaskoczeń. Narracja jest bardzo poprawna, ale daje nam za dużo odpowiedzi, zanim zdążą paść pytania. Za szybko także wykładane są karty na stół. Zwłaszcza końcówka drugiego odcinka pozbawiona jest dramaturgii, gdyż mogliśmy się takiego rozwiązania spodziewać dużo wcześniej.
Wszystko jednak wskazuje na to, że
Star Trek powraca do telewizji z przytupem i
Star Trek: Discovery może być czymś niezwykłym nie tylko dla fanów. Dwa pierwsze odcinki zaprezentowały filmową jakość pod względem wizualnym, sama historia była wyłożona umiejętnie i choć nie ustrzeżono się błędów, oglądało się to bardzo dobrze. Oby tylko cały potencjał tego serialu nie skończył się wraz z wydaniem połowy budżetu na premierowe epizody.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h