Twórcy Star Trek: Discovery mówią, że 3. odcinek to tak naprawdę nowy pilot tego serialu. Po wstępie mamy dopiero przedstawienie pełnoprawnej historii, którą będziemy śledzić. Sam nie wierzę w to, co mówię, ale na razie jest dobrze.
Fabuła nowego odcinka
Star Trek: Discovery rozgrywa się pół roku po wydarzeniach z premiery serialu. W tym miejscu poznajemy "nową" Michael Burnham, która jest więźniem federacji. Postać staje się o tyle ciekawsza, że z małymi wyjątkami to prawie wszyscy ją nienawidzą i nią gardzą. Jest na samym dole łańcucha pokarmowego w społeczności Federacji. To samo w sobie staje się wyśmienitą decyzją twórców, która wprowadza potrzebną świeżość w to uniwersum. Do tej pory historia była opowiadana z perspektywy dowódcy, oficera Gwiezdnej Floty, a teraz mamy kogoś, kto nie tylko ma na sumieniu tysiące istnień, to jeszcze nie jest oficerem. Kogoś, kto ma inną motywację, jest kompletnie inaczej traktowany przez innych bohaterów i kogoś, kto emocjonalnie jest wręcz zniszczony. Cieszy mnie taki obrót spraw, bo
Star Trek to uniwersum, które potrzebuje świeżych rozwiązań, by dać coś nowego, a zarazem utrzymanego w klimacie. Taka bohaterka jest krokiem w dobrą stronę.
Twórcy podjęli też świetną decyzję fabularną, byśmy wiedzieli tylko tyle, ile wie Michael. Dlatego tajemnica związana z badaniami statku Discovery jest dobrze podgrzewana w trakcie rozwoju fabuły. Taki zabieg pozwala lepiej zżyć się z bohaterką, której rola jest ważniejsza, niż mogliśmy sądzić. Jest to takie potwierdzenie, że choć są inni bohaterowie, to ona jest w centrum i jej perspektywa na otoczenie, jest naszą perspektywą. W starych serialach to jednak bardziej było oparte na grupie, niż na jednostkach. To pozwala dobrze angażować się w historię, bo należycie pobudza ciekawość. Z uwagi na to, że serial oparty jest na jednej spójnej historii, nie poszczególnych misjach jak poprzednie
Star Treki, to wręcz doskonale buduje narrację.
Widzimy też, że producenci tego serialu mogą pozwolić sobie na więcej w kwestii ukazywania wydarzeń na ekranie, niż kiedyś. Gdy wchodzimy na drugi okręt, widzimy zmasakrowane ciała załogi oraz grupy Klingonów, którzy chcieli ukraść technologię. Widok dość obrazowy i obrzydliwy, ale jest to sygnał, że w tym serialu można mocniej bez jakichś ograniczeń wiekowych.
Sytuacja na tym drugim statku to też dobra zabawa schematem
Obcego. Zauważcie, jak świetnie bawiono się tutaj oświetleniem, by dobrze budować napięcie oraz uczucie niebezpieczeństwa. Niby pojawienie się tego dziwacznego stwora nie jest zaskakujące (szybko można skojarzyć, co będzie), ale sprawnie buduje emocje i pozwala Michael się wykazać. Mam w tym miejscu problem z motywem cytowania
Alicji w Krainie Czarów. Prawdopodobnie miało to zasugerować, że ona wymawia te słowa na głos, by zwalczyć lęk. Coś tak ważnego emocjonalnie dla niej pomogło jej osiągnąć sukces w chwili niebezpieczeństwa. Kłopot jest w tym, że jakoś niewyraźnie jest to zaakcentowane. Cytowanie książki wyglądało na dziwne, nie pasujące i nie mającego klarownego sensu.
Przedstawienie nowych postaci w osobach Stametsa, Tyler oraz kapitana o nazwisku Lorca stanowi o sile odcinka. Pierwszy oczywiście wzbudzał wiele emocji wśród amerykańskich widzów jako pierwszy otwarcie homoseksualny bohater tego uniwersum. I twórcy radzą sobie z tym perfekcyjnie. Nie ma znaczenia, czy lubi mężczyzn, Klingonów czy Romulan, bo jest to tylko część kształtowania jego osobowości. Fabularnie zostało to zaledwie zasugerowane w rozmowie z kolegą po fachu, która wyraźnie sugerowała, że łączy ich coś więcej. Postać ma jednak wiele więcej zalet i innych cech, które budują całokształt. Szczególnie rzucił mi się w oczy jego dylemat naukowca, który ma potencjał wielkiego rozwoju. Z jednej strony kocha pracę nad technologiami, ale z drugiej wyraźnie militarny aspekt wykorzystania tego wszystkiego napawa go wręcz odrazą. Tak jakby po drugiej stronie spektrum jest kapitan Lorca, który umyślnie chce wykorzystywać naukę do celów militarnych. Granica pomiędzy nauką, a jej militarnym aspektem jest bardzo cienka w tym serialu. Jest to motyw, który może doskonale procentować w kolejnych odcinkach. Tyler oraz kadetka Tilly wydają się na razie najbardziej schematycznymi postaciami, aczkolwiek ta druga na pewno wzbudza sympatię i nadaje lekkości w odpowiednich miejscach.
Odcinek też bardzo dobrze nakreśla fabułę na resztę sezonu. Technologia, nad którą pracują naukowcy brzmi ciekawie, a zaprezentowanie jej zastosowania może się podobać (fajnie było zobaczyć inne planety). Połączywszy to z chęcią zakończenia wojny z Klingonami daje nam to historię z potencjałem, która nie tylko jest interesująco opowiadana, to jeszcze ma zawarte inteligentne aspekty i dylematy moralne.
Jedyna rzecz, która do końca mnie nie przekonała, to sposób, w jaki Michael zostaje dołączona do załogi Discovery. Wiemy, że nadal będzie więźniem i nie odzyska swojego statusu, ale i tak wydaje się to zbyt proste. Zawsze myślałem, że Gwiezdna Flota bardzo sztywno trzyma się swoich zasad, więc takie banalne ich złamanie dla kogoś, kto doprowadził do takiej tragedii, wydaje się naciągane.
Star Trek: Discovery wygląda świetnie (stwór genialnie, ale są momenty, gdzie nie wszystko jest dopracowane na 100% np. współgranie aktorów z tłem generowanym komputerowo), ma serce oraz ciekawie przedstawionych bohaterów. Tak sobie myślę, że klimat serialu doskonale podkreśla muzyka z czołówki: taka mieszanka czegoś oryginalnego z nowym i świeżym. Przypuszczam, że długoletni fani
Star Treka mogą mieć problem z zaakceptowaniem wielu rzeczy, ale dla mnie, to naprawdę kawał dobrej roboty. Na razie jest świetnie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h