Star Trek: Discovery w końcu skupia się na głównym wątku sezonu. Szkoda, że to, co powinno być podstawą tego serialu, pojawia się dopiero tuż przed końcem serii.
Star Trek: Discovery powoduje pewien kuriozalny problem w tym odcinku. Przez tyle odcinków mamy podniosłe deklarację na temat Spocka, pogoni za nim, a tu koniec końców dostajemy najbardziej banalne rozwiązanie, jak tylko się dało. Mama ukryła go na Wolkanie i Michael z łatwością godną swojej osoby odkrywa to raz dwa. To jest główna skaza tego odcinka, która świadczy o braku pomysłu i spójności tego sezonu, a pewnie też o zakulisowych problemach serialu. To wygląda tak, jakby sposób odnalezienia Spocka zmieniał się w tym serialu kilka razy, aż ostatecznie trzeba było z tego wybrnąć, wprowadzając troszkę absurdalnej prostoty.
Tajemnica wokół Spocka jest intrygująca i wielka szkoda, że tak naprawdę ten odcinek nie pozwala go w jakikolwiek sposób ocenić. Jego zszargane zmysły oraz podkreślenie przez rodziców ludzkich przywar pokazują jednak go jako postać być może bardziej skomplikowaną, niż moglibyśmy sądzić. Buduje to też interesujący obraz rodziny, której częścią jest Michael. Widzimy pewny dystans pomiędzy rodzicami, a nawet nieufność Amandy wobec Michael. Daje to obraz, który mówi wiele o każdej z postaci. Szkoda tylko, że twórcy po raz kolejny w prosty sposób sprawiają, że genialność Burnham rozwiązuje wszystkie zagadki. To wszystko przychodzi jej zbyt łatwo.
Po raz kolejny Philippa robi dobre wrażenie i wdać, że pani cesarzowa przeszła jakąś przemianę i adaptację do nowej rzeczywistości. Wiemy, że jest bezwzględna i robi wszystko po to, by było dobrze dla niej, ale jednak po raz kolejny pokazuje pewien rodzaj czułości wobec Michael. To są drobne rzeczy, niuanse pełne subtelności, które budują obraz dojrzewającej postaci. Duży plus za to. Minus natomiast za banalną łatwość ucieczki z pilniej strzeżonego statku Sekcji 31. Poza Philippą nie ma tam załogi, ludzi, czegokolwiek. Ten statek obsługiwany jest przez dwie osoby?
Źródło: Michael Gibson/CBS
O, dziwo o wiele ciekawiej jest u Pike'a, który dostaje więcej czasu, by wyjść na pierwszy plan z cienia Burnham. Zabawy z czasem zawsze są trudne, ryzykowne, ale twórcy wychodzą obronną rękę. Dostajemy kilka nieźle prezentujących się rozwiązań, które naprawdę satysfakcjonują. Wyprawa Pike'a z nadal irytującym Tylerem (jak to możliwe, żeby tak łatwo sprawić, by postać tak negatywnie się zmieniła?) okazuje się nie tylko emocjonującą i trzymającą w napięciu przygodą, ale też jest ważna fabularnie. Wysłana sonda wraca i jest przerobiona na śmiercionośną broń. Czemu? Czy to tajemnicze Czerwone Anioły z przyszłości? Czy może w teraźniejszości ma miejsce jakiś konflikt z przyszłości? Pytań rodzi się wiele, odpowiedzi na razie żadnych. Udaje się jednak zaintrygować i sprawić, że w odróżnieniu od przeszłych wątków tego strasznie nierównego sezonu, chciałoby się poznać odpowiedzi. Od razu nasuwa się skojarzenie z
Star Trek: Short Treks, bo skoro inne odcinki miały aż tak ścisły związek z 2. sezonem
Discovery, to może ten związany z podróżami w czasie, ma jakieś sugestie lub odpowiedzi? Widać, że akurat tego typu detale w tej serii są dobrze przemyślane.
Star Trek: Discovery zaczyna być serialem ciekawszym w 2. sezonie. Ostatnie dwa odcinki to wyraźny wzrost jakości po naprawdę chaotycznej pierwszej połowie. Tak jakby jednak zwolnienie showrunnerów po piątym odcinku miało więcej wspólnego z poziomem serialu, niż tylko - jak oficjalnie przyznano - przekroczeniem budżetu. Jest nieźle, wątki pomimo niedociągnięć i okazjonalnych banałów potrafią zaciekawić. Oby do końca sezonu kierunek został utrzymany.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h