Star Trek: Discovery zabiera widzów na Talos IV, starając się stworzyć powiązanie z niewyemitowanym pilotem serialu Star Trek. Dla fanów będzie to na pewno gratka, by dokonać stosownej analizy prawidłowości określonych powiązań z uniwersum. Dla widzów śledzących bieżący serial bez znajomości oryginału z lat 60. to zaledwie ciekawostka, która na szczęście nie wpływa w żaden sposób na uniwersalny aspekt opowiadanej historii. Tworzenie opowieści nawiązującej do innych produkcji to zawsze ryzyko, że stanie się to zrozumiałe tylko dla fanów, a we współczesnej rozrywce nie o to chodzi. Oni po prostu mają mieć z tego więcej niż zwykły widz. Wydarzenia na Talosie IV przede wszystkim przedstawiają widzom Spocka w wykonaniu Ethan Peck. Czy wnuk legendarnego Gregory Peck poradził sobie z rolą? Na razie trudno mi go ocenić. W wielu momentach jego Spock wydaje się trochę zagubiony i niepewny. Bliski szaleństwa. I to wszystko jest dobrze umotywowane. Im bliżej końca, czuję w nim jednak więcej Spocka, ale zarazem trochę innego niż znamy z innych produkcji. Zachary Quinto, grając w kinowych filmach, wydawał się bardzo zbliżony do Leonard Nimoy, ale zarazem miał nutkę czegoś unikalnego, własnego. Wydaje mi się, że przypadku Pecka działa to na podobnej zasadzie. I nie chodzi mi o brodę (dobrze, że Michael do niej nawiązała w rozmowie), ale o charakter i ukazywaną konfrontację z przybraną siostrą. Wyjaśnienie, że to jej decyzja ukształtowała go na osobę, którą znamy, nadaje jakiś głębszy sens tym wydarzeniom. Nawet pomimo tego, że to bolesne i kluczowe dla życia obojga wydarzenie to totalna mdła sztampa gatunkowa. Banalny zabieg emocjonalny uargumentowany ulubionym sformułowaniem amerykańskich scenarzystów: zrobiłam to, by cię chronić. Koniec końców nowy Spock na razie wydaje się w porządku. Ma w sobie coś intrygującego i z potencjałem na więcej. Kolejne odcinki powiedzą dokładnie, czy jest to postać godna swojego dziedzictwa.
fot. Michael Gibson/CBS
+1 więcej
Nowe informacje na temat Czerwonego Anioła dobrze pobudzają ciekawość na przyszłość. Widzimy apokaliptyczną wizję unicestwienia życia w galaktyce, którą trzeba powstrzymać. W końcu to główny wątek i jakaś większa, spójna historia napędza ten sezon, tak jak robiła to - moim zdaniem - dobrze w pierwszej serii. To jest coś, czego zabrakło na początku 2. sezonu, gdzie twórcy wydawali się sami nie wiedzieć, co chcą opowiadać i w jakim tonie. Stwierdzenie, że mamy do czynienia z człowiekiem w futurystycznej technologii może mieć gigantyczny potencjał. A może jest to związane z uniwersum bardziej niż sądzimy? A co jeśli okaże się, że to na przykład Picard? Rzucam pomysłami na prawo i lewo, bo tak naprawdę to może być każdy i nie czuję w tym momencie ograniczenia do jakiejś jednej osoby związanej stricte z Discovery. Najsłabiej jest na pokładzie Discovery, gdzie obserwujemy Culbera i Tylera. Nie czuję w tym żadnej dramaturgi, a totalne zagubienie wskrzeszonego lekarza jest na razie zbytecznym i dość nudnym dodatkiem do tego serialu. Nawet można odnieść wrażenie, że pojawia się tylko dlatego, że trzeba o tym wspomnieć, bo totalne zignorowanie faktu mogłoby być źle odebrane. Tak naprawdę w tym wszystkim większe znaczenie dla mnie ma reakcja Saru na bójkę, niż samo starcie ofiary z mordercą. Ta przemiana Saru i kolejna decyzja dość sprzeczna z jego charakterem i zasadami Gwiezdnej Floty to intrygujący motyw, pokazujący ciekawy rozwój postaci w kogoś innego i równie ciekawego. Discovery i jego załoga buntują się przeciwko rozkazom. Tego w sumie się nie spodziewałem, ale dzięki takim decyzjom Pike w wykonaniu Ansona Mounta dobrze zaznacza swoją pozycję w tej fabule. Buduje to większą niepewność odnośnie do przyszłości, bo wszyscy wiemy, że jakoś muszą wrócić do łask Gwiezdnej Floty. Pytanie brzmi, jak tego dokonają? Tego typu zabieg niesie ze sobą potencjał na więcej. Star Trek: Discovery daje niezły odcinek. Każdy element wydaje się na swoim miejscu, dając całokształt będący przyjemną rozrywką. W odpowiednich momentach są emocje, w innych pobudzanie ciekawości związanej z głównym wątkiem. Całość jednak nie zachwyca tak mocno i nie wywołuje u mnie tak dużych emocji jak pierwszy sezon. Być może to ustawienie podstawy konfliktu rodzeństwa na bazie sztampowego rozwiązania? Nie wszystko działa tak dobrze, jakbym chciał, ale w odróżnieniu od początku sezonu, tym razem mamy określony solidny i równy poziom, który mam nadzieję, że jedynie polepszy się w końcówce sezonu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj