Star Trek: Discovery praktycznie w pełni poświęcił tę większą historię najlepszej postaci i po raz kolejny udowodnił, jak bardzo brakuje kreatywności za kulisami tego serialu.
Star Trek: Discovery przez jakiś czas sugerował problem Philippy Georgiou, który odegra w tym sezonie istotną rolę. Jako że postać grana przez Michelle Yeoh jest bezapelacyjnie faworytką widzów i obiektywnie najlepszą postacią tego serialu, można było mieć nadzieję, że jest w tym pomysł na coś więcej. Gdy w tych odcinkach dowiaduje się, że Philippa umiera przez zawirowania związane z podróżami w czasie (oraz w związku z wyprawą z lustrzanego świata), pojawia się niepokój, który potęguje się z każdą minutą, bo szybko widać, że twórcy tego serialu nadal nie mają za grosz pomysłu, jak prowadzić tę historię i wydają się błądzić po omacku.
Plusem tych odcinków jest całkowite odseparowanie ich od bieżących wydarzeń i perfekcyjności naszej Michael Burnham. Zatem budowana jest szansa na to, by opowiedzieć historię mającą znaczenie i emocje. Zwłaszcza gdy tajemniczy portal wysyła Philippę do jej Imperium, w którym można podjąć inne decyzje niż wcześniej. Dużym atutem tego aspektu jest pokazanie, jak ta postać się zmieniła. Pomimo utrzymywania fasady bezwzględnej cesarzowej, wewnętrzna przemiana i dojrzewanie było procesem, który ciągle postępował. Phillipa stawała się ciekawszą, pełniejszą i dojrzalszą bohaterką.
Problem polega na tym, że obserwując całe zmagania cesarzowej z buntem jej Burnham oraz podejmowaniem innych decyzji, szybko zdajemy sobie sprawę, że to nie ma żadnego znaczenia. Po pierwsze - nie wpływa na główną fabułę serialu, a cała historia sprawia wrażenie pustego zapychacza. Po drugie - gdyby chociaż te wydarzenia były ciekawe, inteligentne, ekscytujące czy emocjonujące, nie byłoby najmniejszego problemu, bo charakter rozrywkowy byłby zachowany. A tak mamy schemat poganiany schematem przedstawiony w sposób nudny, nijaki i wywołujący jedynie obojętność. Zwłaszcza czuć to w 10. odcinku, gdy ciągłe, bezcelowe starania Philippy, by przekonać Michael do słusznej drogi, wydają się przedłużane w nieskończoność. Nie ma tu ważnych wniosków, istotnych dylematów moralnych czy czegokolwiek, dzięki czemu moglibyśmy powiedzieć: tak, ta poboczna historia rozpisana na dwa odcinki była warta swego czasu. Nie była, bo wnioski z niej płynące można skrócić w kilku słowach i nie potrzeba było do tego półtorej godziny wałkowania fabuły bez ikry i serca.
Pomysł z lustrzanym uniwersum został całkowicie zmarnowany. I to w sposób spektakularny! Jak na początku serialu było to coś, co dodawało mu ognia, charakteru i siły, tak teraz stało się jego wadą. Wszystko przez podejście twórców do tworzenia lustrzanych wersji znanych bohaterów, którzy mieli być źli, mroczni i... (tutaj wstawmy szereg podobnych epitetów), a bardziej przypominają parodię bohaterów. Najlepiej to widać po lustrzanej Michael, która wydaje się wręcz kuriozalnie przerysowana, a tym samym komiczna. Zwłaszcza gdy cały czas stroi dziwne miny, patrzy spod byka czy prezentuje jeden rodzaj psychopatycznego uśmiechu. Jasne, na pewno to zamierzone i świadome działania, ale trudno dostrzec poza Phillipą jakąkolwiek postać z krwi i kości. To puste charaktery mające spełniać jakąś rolę, ale zarazem marnujące cały potencjał lustrzanego uniwersum, który w początkowych fazach serialu był o wiele lepiej prezentowany.
Koniec końców te dwa odcinki to ostateczny dowód na to, że twórcom
Star Trek: Discovery na tym etapie brak kreatywności. Po pierwsze - decyzja o pożegnaniu się z jedyną wartościową postacią jest karygodna. W tym sezonie Phlippa kilkakrotnie ratowała im skórę. Po drugie - taka postać jak cesarzowa Georgiou po prostu zasługiwała na więcej niż opowieść o niczym i to bez większych emocji. Jasne, fajnie, że nawiązali do
Star Trek: Oryginalna seria poprzez istotę związaną z portalem, a być może nawet zasugerowali potencjalny spin-off o Philippie, ale jeśli
Star Trek: Discovery w taki sposób będzie oddawać jedynie asy ze swojej talii, trudno patrzeć optymistycznie na przyszłość tego serialu.
Star Trek: Discovery bardzo rozczarował, bo choć historia miała potencjał, a Michelle Yeoh błyszczy, wszystko szybko zostaje zmarnowane. Zamiast rozrywki mamy festiwal nudnych, złych decyzji i braku emocji.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h