Okazało się, że twórcy Star Trek: Picard mają asy w rękawie! Czy to wszystko ma sens?
Ten odcinek
Star Trek: Picard udowodnił, że cały wątek imigracyjny z Riosem nie miał żadnego znaczenia i był pustym zapychaczem. Niestety, nawet scena ratunku do niczego nie prowadzi. Ot wątek, który jest mało kreatywnym komentarzem społecznym do sytuacji w Stanach Zjednoczonych i podejścia rządu do imigracji. Jest to oczywiście szczytna idea, ale zabrakło pomysłu i głębszego sensu, aby to rezonowało z widzem na głębszym poziomie.
Dobrze, że serial odkrywa karty. Rozmowa Jean-Luca z Obserwatorką przynosi wiele ważnych informacji. Fakt, że dotyczy to przodkini Picarda, Renee, jest ciekawy, bo dodaje temu elementowi bardziej personalny charakter. W końcu ona też jest z rodziny Picarda, więc podejście emocjonalne, ale też czysto ludzkie tutaj się zmienia. Na razie wydaje się to pozornie proste, bo akcenty w tym wątku zostały rozłożone z sensem. Poza tym popkultura nauczyła widza, że najdrobniejsze sytuacje w historiach o podróży w czasie mają największe znaczenie. W końcu ten wątek daje nam pierwsze odpowiedzi i sugestie kierunku rozwoju tego sezonu. Dzięki temu udaje się zwiększyć zainteresowanie i pobudzić ciekawość.
Jedynym wątkiem, który wywołuje mieszane odczucia, jest relacja Jurati z królową Borg. W tym wszystkim nie klei się zachowanie kobiety, która jak na uczoną podejmuje dziwne decyzje. Jej działania z poprzedniego odcinka z transporterem były zrozumiałe, ale tym razem pozostawienie takiej swobody królowej Borg bez żadnego nadzoru jest po prostu głupie i nie pasuje do postaci tak inteligentnej. Dlatego też dalsze etapy tego wątku wydają się wymuszone i tym samym trochę irytujące. Pogłębianie tej relacji przez pryzmat samotności Jurati nie tłumaczy jej absurdalnego zachowania. Dlatego finał z ujawnieniem obecności jaźni królowej Borg w umyśle doktor Jurati nie wydaje się motywem z potencjałem.
Dobrym urozmaiceniem jest wprowadzenie Brenta Spinera w roli doktora Soonga, który jest przodkiem twórcy Daty. Jego walka o uratowanie córki i stanie się narzędziem Q pokazuje, że jest w tym potencjał. Choć trzeba przyznać, że to ryzykowne. Z jednej strony wszystko gra, bo im więcej Q, tym lepiej - to świetna postać, a DeLancie czuje się jak ryba w wodzie w tej roli. Z drugiej strony sugestia problemu genetycznego Q związanego z potencjalną utratą mocy to ryzyko odarcia tej postaci z aury tajemniczości. Wyjaśnienie tego, kim naprawdę jest Q, jest niepotrzebne i może stać się największą wadą 2. sezonu.
Pomimo różnych niedociągnięć
Star Trek: Picard ogląda się dobrze, choć czuć, że niektóre decyzje są nietrafione, a pomysły nie wybrzmiewają w pełni.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h