Star Trek: Picard: sezon 2, odcinek 5 - recenzja
Okazało się, że twórcy Star Trek: Picard mają asy w rękawie! Czy to wszystko ma sens?
Okazało się, że twórcy Star Trek: Picard mają asy w rękawie! Czy to wszystko ma sens?
Ten odcinek Star Trek: Picard udowodnił, że cały wątek imigracyjny z Riosem nie miał żadnego znaczenia i był pustym zapychaczem. Niestety, nawet scena ratunku do niczego nie prowadzi. Ot wątek, który jest mało kreatywnym komentarzem społecznym do sytuacji w Stanach Zjednoczonych i podejścia rządu do imigracji. Jest to oczywiście szczytna idea, ale zabrakło pomysłu i głębszego sensu, aby to rezonowało z widzem na głębszym poziomie.
Dobrze, że serial odkrywa karty. Rozmowa Jean-Luca z Obserwatorką przynosi wiele ważnych informacji. Fakt, że dotyczy to przodkini Picarda, Renee, jest ciekawy, bo dodaje temu elementowi bardziej personalny charakter. W końcu ona też jest z rodziny Picarda, więc podejście emocjonalne, ale też czysto ludzkie tutaj się zmienia. Na razie wydaje się to pozornie proste, bo akcenty w tym wątku zostały rozłożone z sensem. Poza tym popkultura nauczyła widza, że najdrobniejsze sytuacje w historiach o podróży w czasie mają największe znaczenie. W końcu ten wątek daje nam pierwsze odpowiedzi i sugestie kierunku rozwoju tego sezonu. Dzięki temu udaje się zwiększyć zainteresowanie i pobudzić ciekawość.
Jedynym wątkiem, który wywołuje mieszane odczucia, jest relacja Jurati z królową Borg. W tym wszystkim nie klei się zachowanie kobiety, która jak na uczoną podejmuje dziwne decyzje. Jej działania z poprzedniego odcinka z transporterem były zrozumiałe, ale tym razem pozostawienie takiej swobody królowej Borg bez żadnego nadzoru jest po prostu głupie i nie pasuje do postaci tak inteligentnej. Dlatego też dalsze etapy tego wątku wydają się wymuszone i tym samym trochę irytujące. Pogłębianie tej relacji przez pryzmat samotności Jurati nie tłumaczy jej absurdalnego zachowania. Dlatego finał z ujawnieniem obecności jaźni królowej Borg w umyśle doktor Jurati nie wydaje się motywem z potencjałem.
Dobrym urozmaiceniem jest wprowadzenie Brenta Spinera w roli doktora Soonga, który jest przodkiem twórcy Daty. Jego walka o uratowanie córki i stanie się narzędziem Q pokazuje, że jest w tym potencjał. Choć trzeba przyznać, że to ryzykowne. Z jednej strony wszystko gra, bo im więcej Q, tym lepiej - to świetna postać, a DeLancie czuje się jak ryba w wodzie w tej roli. Z drugiej strony sugestia problemu genetycznego Q związanego z potencjalną utratą mocy to ryzyko odarcia tej postaci z aury tajemniczości. Wyjaśnienie tego, kim naprawdę jest Q, jest niepotrzebne i może stać się największą wadą 2. sezonu.
Pomimo różnych niedociągnięć Star Trek: Picard ogląda się dobrze, choć czuć, że niektóre decyzje są nietrafione, a pomysły nie wybrzmiewają w pełni.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat