Niniejsza recenzja oraz ocena przy niej dotyczą tylko i wyłącznie trybu dla jednego gracza. Zarówno tekst, jak i ocena będą wkrótce uaktualnione o rozgrywkę sieciową. Wtedy też odniosę się do mocno kontrowersyjnego systemu lootboxów i odblokowywania bohaterów. W chwili pisania tej recenzji EA już zapowiedziało obniżkę kosztów tego ostatniego o 75%.

Przejdź na Ciemną Stronę! (Przynajmniej na chwilę)

Jedną z wielu rzeczy, jakich brakowało poprzedniej odsłonie, była kampania dla jednego gracza. Twórcy zrozumieli błąd, jaki popełnili, oraz dostrzegli potencjał, jaki drzemie w opowieściach spod znaku Gwiezdnej Sagi i postanowili zaserwować nam wojenną historię. Niestety fabuła Star Wars: Battlefront II na pewnych płaszczyznach rozczarowuje. Całość reklamowana była jako pierwsza w historii opowieść, w której stajemy po stronie Galaktycznego Imperium. Owszem, od początku przewidywałem, że w którymś momencie rozgrywki przejdziemy na stronę Sojuszu, ale że stanie się to w pierwszej ćwiartce to już lekka przesada. Opowieść wsadza nas w buty Iden Versio, córki admirała Imperium i dowódczyni elitarnego oddziału zwanego Inferno Squad. Choć przez większą część gry to właśnie ona jest grywalną postacią, to śmiało można stwierdzić, że bohaterem jest cały oddział. Kampania zajmuje spory kawał czasu, od kilku godzin przed bitwą o Endor aż do niemal początkowych scen Star Wars: The Force Awakens i tu pojawia się kolejny zgrzyt. Twórcy tę historię upchnęli w 5 godzinach opowieści. Zaowocowało to historią ciekawą, z potencjałem, ale niestety czuć pośpiech i momentami zbędne poszatkowanie całości. Wielka szkoda, gdyż w pewnym momencie pojawiają się wątki wyrwane z kontekstu. Przez to, że opowieść jest tak przyspieszona, twórcy nieraz rzucają nam narracją w twarz, miast pozwolić jej dojrzeć. Za przykład niech posłuży tu związek Iden z jej byłym protegowanym, Delem Meeko. A jest to wątek niezwykle dla opowieści istotny.

Ćśś, poluję na szturmowca!

To, co ratuje kampanię to przede wszystkim zabawa, jaką daje. A ta jest iście przednia. Począwszy od skradania się (tak, skradania!) przez korytarze statku Rebelii, przez spacer AT-AT, a na ogromnej bitwie o Jakku kończąc. Ciche poruszanie się można zresztą stosować w niejednej misji, dzięki czemu można ukończyć je na więcej niż tylko jeden sposób. Pomaga nam w tym nasz wierny droid, którego umiejętności i nawet sposób przenoszenia kojarzą mi się bez dwóch zdań z systemem OWL z Killzone: Shadow Fall. Jest to na duży plus zarówno tam, jak i tutaj sprawdza się to świetnie. Co warto również zauważyć, to to, że przeciwnicy tu nie są ciężko oskryptowani i przechodząc po raz kolejny ten sam etap, nie zawsze zastaniemy ich tam, gdzie byli poprzednio. Jest to dobre rozwiązanie, bo niweluje uczenie się poziomów na pamięć. Dodajmy do tego fakt, że sztuczna inteligencja stoi na całkiem przyzwoitym poziomie i otrzymujemy w efekcie naprawdę niezłą rozrywkę. Podczas rozgrywki dla jednego gracza przyjdzie nam nieraz kierować też bohaterami takimi jak Luke, Han czy nawet Kylo Ren. To dobra okazja do nauczenia się mechanik, jakie za nimi stoją. Jednak tutaj wisienką na torcie, creme de la creme, są walki w kosmosie. Czym byłyby Gwiezdne Wojny bez epickich starć w przestrzeni kosmicznej i nad powierzchnią planet? Teraz to nie tylko osobny tryb sieciowy, ale także nieodzowny element kampanii. Nawet nie jestem w stanie Wam opisać, jak wiele zabawy dają takie batalie. A przy okazji możemy się sporo nauczyć, nim zasiądziemy za sterami statku i ruszymy do bitwy z innymi graczami.
Fot. EA
+10 więcej
Kampania, choć ma kilka wpadek, jest solidna. Grało mi się bardzo przyjemnie i choć nie każdy zobaczy sens, by tylko dla niej kupować ten tytuł, to jednak uzupełnia nieźle tryb dla wielu graczy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj