Intrygujący opis, kuszące zapowiedzi mistycznego klimatu wschodniej Polski. Do tego ponura przeszłość, która kładzie się cieniem na współczesnych losach bohaterów – to składowe, w których tkwi znaczący potencjał. I choć pierwsze strony zagrały bardzo tendencyjnie, w dodatku sięgając po nośny, a zarazem drażliwy społecznie temat, to po tym niezbyt udanym prologu zrobiło się o wiele lepiej. W klimacie prozy Agathy Christie zmieszanej ze Stephenem Kingiem. Mamy bowiem położony na odludziu pensjonat, o dość ponurym mianie, jakim jest tytułowy Strzygoń.
Mamy też grupę przypadkowych ludzi, którzy zostają w nim uwięzieni przez nawałnicę, jaka odcina to odludne miejsce od cywilizacji. Nie działają ani telefony, ani internet. Droga dojazdowa jest nieprzejezdna. A w samym pensjonacie właśnie popełniono morderstwo…
Artur Żurek zgrabnie – mimo mocno kiczowatego, grającego na tanich emocjach tematu otwierającego – buduje swoją historię. Same postaci kreowane są całkiem sprawnie – są dobrze nakreślone, zdają się autentyczne i wiarygodne na tyle, byśmy uwierzyli w prawdopodobieństwo ich istnienia. Oczywiście mają więcej sekretów, niż można by się spodziewać. Tego dowiadujemy się już na starcie, ale charakter tych tajemnic pozostaje nieodkryty prawie do samego końca. I dobrze, bo to pozwala podtrzymać napięcie, budować atmosferę i kreować nastrój adekwatny dla soczystego kryminału, co udaje się przez znaczną część książki.
Atmosfera w pensjonacie jest odpowiednio duszna i ponura, tajemnice się piętrzą, nie wiadomo, kto jest kim naprawdę i kogo należy się najbardziej obawiać. Każdy zdaje się rozgrywać jakieś osobiste i najczęściej podejrzane cele… Oczywiście jest też morderstwo, dość efektowne (choć tu Żurek zdecydowanie stroni od przesadnej makabry, czym znów powieść w moim odczuciu zyskuje) i mocno oparte na tajemnicy i niedopowiedzeniu, choćby w kwestii tożsamości ofiary. Słowem – mamy wszystko, czego byśmy mogli od dobrego kryminału oczekiwać. Jednak im dalej, tym całość zdaje się nieco rozjeżdżać, a autor – mam wrażenie – przestał w pełni panować nad linią fabularną. I niestety, im bliżej końca, tym pojawia się więcej elementów, które zgrzytają – niektóre rozwiązania są trochę w stylu deux ex machina. Sprawca się znajduje, ale wyskakuje niczym diabeł z pudełka. Nie był umocowany wcześniej w opowieści, co – zważywszy na jego genezę i charakter – nieco dziwi. I wzbudza żal, bo Żurek naprawdę dobrze zaczął. Rozłożenie inaczej akcentów, wprowadzenie pewnych elementów i wskazówek wcześniej uwiarygodniłoby całość…
A tak otrzymujemy powieść nieco niedopracowaną. Miejscami znakomitą – o tym za chwilę – miejscami mocno niedokończoną. Niedopięte są niektóre wątki. Inne zdają się dorzucone na siłę, bez należytego wyeksplorowania (jak motyw mistyczny). Są przecież wierzenia i wizje Poliny czy oniryczne sny, majaki Romana, z których finalnie nic nie wynika. A szkoda. Autor chwilami obiecywał nam odniesienia do horroru, takiego spod znaku Urbanowicza, ale zupełnie nie pociągnął tego w fabule, przez co wątek staje się zwyczajnie zbędny w takiej formie, w jakiej jest podany. Tak samo po macoszemu kończy się zlecenie prywatnego detektywa, szukającego zaginionej córki pewnego oficjela. Niby to priorytet (choć nieoficjalny), ale finalnie wszyscy machną na to ręką, nie dążąc do wyjaśnienia losów zaginionej. Czemu? Zdawkowe tłumaczenie na końcu nijak mnie nie przekonuje.
Owszem, są w Strzygoniu elementy, które powieści bronią. Choćby kreacja bohaterów. Oprócz jednego zgrzytu natury moralnej (o czym za chwilę) to są naprawdę ciekawie skrojone postaci, które nie tylko potrafią charakteryzować się zróżnicowanymi osobowościami, ale też przykuć uwagę. Może niekoniecznie zdobyć sympatię (raczej niechęć, bo są z gruntu irytujący, opryskliwi, nieprzyjaźni itd.), ale zaintrygować już jak najbardziej.
Same ich relacje, spory, wzajemna podejrzliwość i nerwowe reakcje na zdarzenia też wypadają dobrze i stosunkowo autentycznie, a spiętrzenie tajemnic – zarówno tych ogólnych w kontekście zdarzeń w Strzygoniu, jak ich osobistych, z bliższej lub dalszej przeszłości – to z pewnością rzecz na plus dla powieści.
Moralny dylemat, o którym wspomniałem, dotyczy jednego z głównych bohaterów, mającego być synem prawdziwego polskiego seryjnego mordercy kobiet – Zdzisława Marchwickiego. Jeżeli oczywiście odniesienie do realnej postaci w dziele literackim samo w sobie ma sens i może zostać potraktowane jako wartościowy zabieg wzbogacający, to użycie go w takim kontekście, w jakim zrobił to Żurek, budzi we mnie pewne wątpliwości. Marchwicki miał dzieci. Nie wiem, czy akurat synów i czy któreś z nich jeszcze żyje, jednak nie do końca etyczne wydaje mi się kreowanie jednego z bohaterów na jego – bezpośrednio wskazanego – potomka. Zwłaszcza w kontekście tego, iż do dziś nie ma jednoznaczności w kwestii winy Marchwickiego, pomimo skazania go przez ówczesne władze w PRL-u na karę śmierci.
Rozumiem celowość zabiegu zastosowanego przez autora, doceniam implikacje tego motywu w treści książki. Jednak sam pomysł ze względów etycznych uważam za chybiony i nie do końca właściwy.
Kolejnym elementem składowym Strzygonia, który zasługuje na pochwałę, jest pokazanie dwuznaczności bohaterów, a tym samym ukazanie braków w ogólnej moralnej postawie współczesnego społeczeństwa. Zwykłego człowieka skonfrontowanego z zagrożeniem. Łatwość, z jaką poszczególne postacie akceptują sprzeniewierzenie się nie tylko prawom precedensowym czy sądowniczym, ale również zasadom moralnym jest zaskakująca, szokująca, ale pokazana w sposób bardzo prawdopodobny. Dla uniknięcia osobistych konsekwencji – wynikających z sekretów, które skrywają – kolejni bohaterowie przekraczają akceptowalną granicę postępowania. Z jednej strony ich chęć ochrony samych siebie powoduje, że są do tego zdolni, a z drugiej – to współdziałanie w grupie pozwala im zdjąć z siebie część odpowiedzialności. Przenosząc ją na pozostałych, mają możliwość zauważalnie ją pomniejszyć i strywializować.
I – co ważne – w tym zakresie wypadają niestety bardzo autentycznie.
Strzygoń to powieść nierówna. Miejscami bardzo dobra, miejscami słaba i niedopracowana. Zaskakujący dualizm nie skreśla jej jednak w pełni, ponieważ mimo potknięć potrafi urzec dusznym klimatem izolacji i osaczenia. Tyle o sobie wiemy, ile nas sprawdzono – w kontekście fabuły Strzygonia i postaw bohaterów ta fraza zyskuje bardzo prawdziwą wymowę. Bohaterowie powieści Żurka niestety egzaminu z moralności w dużej mierze nie zdali. Ale czy w realnym świecie, nam współczesnym, byłoby inaczej?
Mimo wskazanych wad książka okazuje się zgrabnym czytadłem, które ma szansę umilić wakacyjny wieczór bądź dwa. Jeśli tylko przymkniemy oko na wyżej wymienione niedociągnięcia, mamy okazję nieźle się bawić. Wszystko zależy od tego, czego od kryminału oczekujemy.