No dobra, próbowali. Twórcy Supergirl w przedostatnim odcinku 5. sezonu dwoją się i troją, by w przekonujący sposób połączyć wszystkie dotychczasowe wątki. Niczym królik z kapelusza wyciągają długo trzymanego w fabularnej zamrażarce Ramę Khana, by za jego pomocą najpierw pokusić się o spoiwo dla różnorakich elementów opowieści, a później rozbić siedzibę DEO w drobny mak. Owszem, pandemia koronawirusa wpłynęła na kształt obecnej serii, przy czym należy pamiętać, że w związku z tym przygody ekranowej Dziewczyny ze Stali zostały skrócone ledwie o jeden odcinek. Rozmach autorów jest jednak tak duży, jakby w pierwotnym zamierzeniu miało być ich jeszcze sto... Walczą więc niemal wszyscy, właściwie każdy z każdym: herosi z Khanem, Lewiatanem, Obsidianem, Lexem, Lex z Leną, Brainy z Lexem, Marsjański Łowca Ludzi z wciśnięciem się w kostium. Są momenty, w których takie podejście sprawdza się całkiem dobrze, lecz widz relatywnie szybko dojdzie do wniosku, że The Missing Link jest zupełnie przeładowany treścią. Najważniejsze aspekty historii, nawet jeśli z osobna prezentują się intrygująco, koniec końców zlewają się w ramach wielkiej fabularnej papki. Pogoń Supergirl za spójnością narracji jest tak szybka, że nieboraczka potyka się o własne nogi.  W ostatniej odsłonie serii najbardziej rozczarowuje jej przewidywalność. Odpowiedzialni za produkcję spędzili dobrych kilka odcinków na nakreślaniu zagrożenia związanego z Projektem Non Nocere; jestem jednak niemal pewien, że kulminację tego wątku większość widzów przewidziała już dawno. Jeśli tak, to jaka właściwie jest puenta 5. sezonu? Lexowi nie można ufać? Kara z Leną muszą być przyjaciółkami? Do tego wszystkiego dochodzą zupełnie niepotrzebne elementy fabularne w postaci ekspozycji Khana i zapewnień Dziewczyny ze Stali o konieczności rozprawienia się z rodzeństwem Luthorów. W przeddzień finału tej serii będziemy mieć wrażenie, że tego typu zabiegi były wyłącznie zapchajdziurami tudzież najlepszym dowodem na indolencję twórczą scenarzystów. Nie owijajmy w bawełnę: 5. sezon nie trzyma się kupy wcale nie przez pandemię, a przez błędy, jakie popełniono na wcześniejszych jego etapach. To właśnie w ich wyniku w The Missing Link widzimy gorączkową próbę nadrobienia straconego czasu - próbę tyleż odważną, co karkołomną pod względem realizacji. Dość powiedzieć, że nawet pojedynki bohaterów z Khanem ogląda się tak, jakby wszystkim nieustannie gdzieś się spieszyło. 
The CW
+3 więcej
Bałaganu jest tu nawet więcej; gdy tylko twórcy próbują nas "szokować", reakcją może być wyłącznie coś w stylu: "weź się z tym!". Największym twistem fabularnym jest prawdopodobnie nawrócenie się Leny na jasną stronę mocy, tuż po uświadomieniu sobie, że Lex i Projekt Non Nocere nie są tacy cacy, jak mogłoby się wydawać. Na Boga, wcześniej zdali sobie sprawę z tego absolutnie wszyscy poza nią, wliczając w to także psy, koty i świnki morskie z National City. Znacznie lepiej sprawdziłoby się pogodzenie Kary i Leny kilka odcinków wcześniej, tak, aby razem budowały plan powstrzymania Luthora. No cóż, twórcy najwidoczniej nie mieli na tym polu zbyt wielu asów w rękawie. Tak samo jak w wątkach Brainy'ego, powracającej do opowieści Miss Martian, Gamemnae czy błądzącego jak wąż na pustyni Williama. Zamiast je rozwinąć, postawiono na kilka lekcji z miłostek, w końcu związek Alex jest ważniejszy niż jakaś tam zagłada planety na horyzoncie. Co więc sprawdza się w The Missing Link? Z całą pewnością gościnny występ Seana Astina i zdecydowanie się na zburzenie siedziby DEO; w tym drugim przypadku nie chodzi bynajmniej o sferę wizualną, znów wytłoczoną w czymś na kształt bloku rysunkowego, a bardziej o umiejętnie ustawienie fundamentów pod to, co zobaczymy w kolejnej odsłonie serii. Choć czasem chciałoby się, by cały świat Dziewczyny ze Stali runął...  Supergirl dociera do finałowego odcinka 5. sezonu zmęczona prawdopodobnie bardziej, niż miało to miejsce w poprzednich odsłonach serii. Obolała, przygnieciona meandrami narracyjnych wolt i co najgorsze, zupełnie otumaniona twórczymi rozwiązaniami scenarzystów. Ten sezon zapamiętamy zapewne jako niekończącą się historię fabularnych obietnic, z których tylko garstka została koniec końców zrealizowana. Mniej więcej w dobie crossoveru Arrowverse odpowiedzialni za produkcję zaczęli zachowywać się tak, jakby (mówiąc kolokwialnie) ktoś lub coś "odcięło im prąd". Powrót Ramy Khana i przemykające nam przed oczami biegusiem sekwencje starć dobra ze złem to odcinanie kuponów od dawnego blasku całego serialu. Dziewczynę ze Stali znów czeka twardy reset, przy czym nie jest do końca jasne, ile tego typu wyzerowań licznika jest w stanie znieść i jej, i nasza głowa...
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj