"Supergirl" to serial obdarzony cudnym, lekkim klimatem, który sprawia, że ogląda się go cały czas z uśmiechem na twarzy. Nie jest to nudny mrok „Arrow” ani młodzieżowy luz „The Flash”. Tutaj twórcy osiągają coś pośredniego, co wprowadza dużo pozytywnej atmosfery i różnych emocji - w tym pewnego rodzaju zachwytu. Coś w tej opowieści jest tak intrygującego, że podczas seansu poddałem się emocjom, jakie prezentuje bohaterka - odkrywanie jej radości z bycia Supergirl jest w stanie udzielić się odbiorcom. To w pilocie działa wyśmienicie. Melisa Benoist w roli Kary/Supergirl to strzał w dziesiątkę. Po prostu trudno mi sobie wyobrazić po tym jednym odcinku kogoś lepszego do tej roli. Wyrazista, z charyzmą oraz nieprawdopodobnie sympatycznym urokiem, sprawia, że ogląda się ją po prostu nadzwyczajnie. Jej dziewczęcość, czasem nieporadność i ukazywana niezręczność są wiarygodne, często zabawne i takie zwyczajnie prawdziwe. Karę po prostu się bardzo lubi po tym odcinku i chce się jej kibicować. [video-browser playlist="718238" suggest=""] Fabularnie jest nieźle, ale nierówno. Początek - wprowadzenie w historię, ogólne wplecenie Supermana i smaczek w postaci rodziców Kary, w których wcielają się dawni odtwórcy ról Supermana i Supergirl - jest dobry. Mam nadzieję, że z czasem dostaniemy tego ciut więcej. Pilotowy odcinek jest bardzo dynamiczny i serwuje sporą dawkę nieźle pokazanej akcji, ale można dostrzec trochę klisz i banalnych rozwiązań, które wyglądają jak konieczne uproszczenie, bo wprowadzając wiele elementów w jednym odcinku, trzeba było z czegoś zrezygnować. Fajnie, że w tym wszystkim twórcy pokazują, jak Kara się uczy bycia superbohaterką i nie do końca jej to wychodzi. Te momenty są najlepsze i mam nadzieję, że w kolejnych odcinkach jeszcze zobaczymy jej nieporadność i brak doświadczenia. Motyw z więźniami z Kryptonu i okolic jest dobry, bo ma odpowiedni potencjał na porządne jednoodcinkowe historie. Do tego zasugerowano widzom główny wątek sezonu związany z przejęciem władzy na Ziemi przez czarny charakter. Pomysł jest poprawny (w końcu to serial komiksowy, więc czegoś takiego można oczekiwać), ale twórcy popełnili błąd: odkrycie karty głównego złoczyńcy już w premierowym odcinku psuje wrażenie. Gdyby rozciągnięto to w czasie, efekt byłby lepszy. Tożsamość tej postaci też niestety nie jest za ciekawa i na razie tak naprawdę zapowiada się sztampowo. Postacie drugoplanowe wymagają rozbudowy, bo aktualnie cała opowieść spoczywa na barkach Supergirl, która nie ma zbyt wielkiego wsparcia. Jimmy Olsen na razie jest poprawny i widzimy, że będzie pełnić rolę kogoś w rodzaju pomostu pomiędzy Karą a Supermanem. Pewnie James czasem wesprze bohaterkę moralnie. Winn i Cat Grant są zwyczajni i nie mają nic ciekawego do roboty. Najgorzej wypada siostra Kary - Alex, która zalicza kilka momentów niemiłosiernie irytujących. Szkoda, bo siostrzana relacja mogła być czymś ciekawym w tym serialu, a na razie się na to nie zanosi. Plus za brak jakichkolwiek wymuszonych romansów. Zobacz również: „Supergirl” – zwiastun kolejnych odcinków "Supergirl" zaczyna się odcinkiem, który dobrze się ogląda. Ma wiele plusów, akcji i solidnych efektów specjalnych. To produkcja prosta, trochę głupiutka, ale rozrywka jest przednia i zapowiada się lepiej. Melisa Benoist jest tym, co przyciąga do serialu, oby więc z czasem miał on więcej do zaoferowania.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj