Ostatnie dwa odcinki Supergirl to subtelna gra na zwłokę i przeczekanie do momentu, w którym do świata Kary zawita Flash. Wszystkie wątki rozwijają się bardzo powoli, a w powietrzu czuć, że twórcy zaczęli skupiać się już na kładzeniu fundamentów pod 18. epizod pierwszego sezonu. Zanim jednak ten nadejdzie w najbliższy poniedziałek, w ciągu minionych dwóch tygodni zaserwowano nam dywagacje na temat funkcjonowania kosmitów na Ziemi. Ich życie na naszej planecie dalekie jest od idylli i sielanki, mnóstwo w nim wątpliwości, cierpienia, resentymentów i nieustannej walki o udowadnianie światu, że nie stanowią dla niego zagrożenia. Doprawdy trudno jednak pojąć, że w zetknięciu się ludzi z przybyszami z odległych planet to ci pierwsi usadawiają się na pozycji drapieżcy, drudzy zaś - zwierzyny łownej. Najwidoczniej mentalność ludzkości zmieniła się na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat, a wysyłanie w kosmiczną otchłań sond Voyager z pozdrowieniami dla obcych cywilizacji było jedynie wyjątkiem od reguły. Kosmitów nie lubimy do cna, nawet wtedy, gdy posiadają urocze oblicze Melissy Benoist. Odcinek Falling wprowadza nieco inne spojrzenie na postać Supergirl, która pod wpływem oddziaływania Czerwonego Kryptonitu staje się uosobieniem zła. Maxwell Lord stworzył go w swoim laboratorium na wypadek zmasowanego ataku nikczemnych przybyszów z Kryptona. Kara na swoistym kosmicznym dopingu jest rozkapryszoną, nieliczącą się z niczym i nikim istotą. Krok po kroku zaczyna niszczyć wszystko, co kocha: chwieją się jej relacje z Alex, Jamesem i Winnem; Cat musi zmagać się zarówno z nieznośną podwładną, jak i jej bohaterskim alter ego; Siobhan koniec końców zostaje wyrzucona z pracy przez dywersyjne manewry Kary, zaś mieszkańcy National City są świadkami tego, jak niebezpieczna potrafi być wymykająca się spod kontroli Supergirl – nie dość, że niszczy centrum miasta, to jeszcze orzeszkami ostrzeliwuje jeden z barów wypełnionych ludźmi. Z pewnością na plus możemy zaliczyć kolejne wyciśnięcie aktorskich siódmych potów z Benoist. Jej główna bohaterka po raz wtóry musi pokazać widzom inne wcielenie – tym razem zimnej i wyrachowanej kobiety, która wychodząc spod wpływu Czerwonego Kryptonitu, zaczyna płakać rzewnymi łzami w przypływie szczerości. Eksploatowanie Benoist zaskakująco dobrze działa, choć jestem niemal pewien, że w takich zabiegach dość łatwo o przesyt. Interesujące są też umiejętnie rozpisane dialogi między Supergirl a Cat. W miarę rozwoju historii zaczynamy zdawać sobie sprawę, jak wielka zależność ich łączy: jedna nie może funkcjonować bez drugiej. Wizja National City odrzucającego swoją supebohaterkę również potrafi wciągnąć, zwłaszcza wtedy, gdy obrońcą miasta staje się ukazujący swe prawdziwe oblicze Hank (brawa za efekty, które na tle innych odcinków prezentują się całkiem dobrze). No url To właśnie on ze swoją genezą postaci okazuje się centralnym elementem Manhuntera. Problem z tym odcinkiem jest jednak taki, że o ile początkowo wielotorowe rozwijanie wątków sprawdza się dobrze, o tyle z każdą kolejną minutą i bombardowaniem nas licznymi retrospekcjami możemy odczuć, że treść fabuły ginie w odmętach przedstawiania motywacji działania wielu bohaterów. Jesteśmy w stanie zrozumieć tragiczne położenie Marsjańskiego Łowcy Ludzi, który decyduje się wziąć do serca słowa umierającego (jak się okazuje z biegiem historii – nie tak do końca) Jeremiaha Danversa i zaopiekować jego córkami. Z drugiej jednak strony wątek młodej Kary, która zmaga się z własnymi mocami, to pozbawiona scenariuszowego wysiłku kalka zachowania dorastającego Clarka Kenta z Człowieka ze stali – tak jakby otumaniony alkoholem po przeczytaniu recenzji swojego najnowszego filmu Zack Snyder na chwilę pojawił się na planie Supergirl, chcąc dorzucić do fabuły swoje trzy grosze. Zwróćcie też uwagę, że w całym odcinku główna bohaterka przeważnie z różnym skutkiem nasłuchuje, względnie poznajemy jej nieuczciwe zachowanie w trakcie rozmowy kwalifikacyjnej z Cat. Twórcom niekiedy brakuje pomysłu na zapełnianie czasu ekranowego, przez co tak potencjalnie ciekawy wątek jak Projekt Cadmus staje się ostatecznie pustym frazesem i magicznym zaklęciem, którym dzielą się z nami kolejni bohaterowie. Zastanawia też kondycja amerykańskiej armii. Na czele DEO dzięki karkołomnym zabiegom fabularnym staje Lucy Lane, ledwie chwilę temu będąca w zespole prawniczym Cat Grant. Kosmici zapewne drżą już ze strachu. Na szczęście jednak możemy docenić walor poznawczy obu najnowszych odcinków Supergirl. Jeśli spojrzymy na nie przez pryzmat przegrupowania sił, łączenia i rozbijania składowych narracji oraz wreszcie budowania struktury fabuły dla finalnej części sezonu, możemy ostatecznie poczuć się umiarkowanie, ale zadowoleni. Zapewne twórcy powrócą jeszcze do wątku Projektu Cadmus i taty Danversa. Ciekawi też dalszy los wyalienowanych Hanka i Alex. Sama Supergirl będzie musiała jeszcze zawalczyć o przychylność mieszkańców National City. Wreszcie Siobhan, choć wprowadzona do historii odrobinę za wcześnie, przez co trudno będzie uwiarygodnić jej alter ego, okazuje się kimś więcej niż zazdrosną sekretarką – to zaskakuje pomimo tego, że wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę z takiego obrotu historii. Martwi jednak wszechobecne młodzieżowe podejście, które twórcy serialu pokazali przy budowaniu postaci Silver Banshee – Flash będzie musiał więc uspokoić dwie kobiety, które pokłóciły się w pracy. Pozostaje czekać na pojawienie się w National City niepozornego sprintera i dać Supergirl kredyt zaufania. Teraz już tylko wypada powiedzieć, powtarzając za tytułem jednego z najpiękniejszych komiksów poświęconych Flashowi: „Niech nastanie światłość”.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj