Takiej Supergirl jeszcze nie widzieliśmy. Pierwszy odcinek 3. sezonu serialu utrzymany jest w zupełnie innej tonacji niż ta, do której przyzwyczaili nas twórcy produkcji. Zamiast chwiejnej konstrukcji fabularnej, rozbijanej raz po raz mniej lub bardziej udanymi żartami, dostajemy Dziewczynę ze Stali z krwi i kości - cierpiącą po utracie ukochanego, w dodatku coraz częściej walczącą ze złem pod osłoną mroku. Emocjonalne rozterki głównych bohaterów były do tej pory w serii traktowane po macoszemu; teoretycznie uwypuklone, w praktyce zaś oparte na drażniącej skrótowości i zabiegach narracyjnych rodem z produkcji dla nastolatków. Tylko pozornie w tej kwestii nic się nie zmieniło. Z zaskakującym powodzeniem odpowiedzialni za serial raczą nas ukazywaniem głębi emocjonalnej Supergirl - istoty zanurzonej w rozpaczy i samotności. Nawet jeśli pod koniec odcinka wszystko zdaje się wracać do normy, to poznanie cierpiącej w ten sposób Kary może być naprawdę odświeżające, zwłaszcza w kontekście poprzednich odsłon serii. Zmiany widać na wielu poziomach poziomach: fabularnym, muzycznym (inny motyw przewodni, nieco smutniejszy w zabarwieniu) i wizualnym. Zwróćcie uwagę, że operatorzy częściej sięgają po ciemniejsze soczewki - na ekranie robi się więc mrocznie, choć oczywiście nie na modłę pierwszych odsłon Kinowego Uniwersum DC. Ten wydźwięk wzmacnia jeszcze sposób gry Melissa Benoist. Jej Supergirl w odcinku Girl of Steel ma więcej samotnych scen, jest wycofana, swój ujmujący uśmiech wykorzystuje oszczędnie. Do tego wszystkiego dochodzi również nieustanne akcentowanie dualnej natury głównej bohaterki. Jest coś niepokojącego w rozmowach protagonistów, w których pojawia się wyraźna granica między Dziewczyną ze Stali a Karą Denvers. Niektórzy z widzów mogą momentami odnieść wrażenie, że druga z nich już nie powróci - odeszła wraz z błąkającym się aktualnie po otchłani Kosmosu Mon-Elem. Gdyby nie przygotowania ślubne Alex i Maggie, które znacznie spłycają wątek emocjonalny, moglibyśmy rozpatrywać Girl of Steel w kategoriach całkiem solidnego dramatu psychologicznego. Problem polega na tym, że twórcy komponują odcinek otwierający 3. sezon także ze znanych i sprawdzonych schematów, więc obwieszczenia o jakościowej zmianie serialu są zbyt przedwczesne i najprawdopodobniej przesadzone. Akcentowanie dwoistości natury pojawia się również przy ukazywaniu postaci Samanthy Arias, samotnej matki, która ratując własną córkę, zdolna jest z siebie wykrzesać olbrzymie pokłady siły. Wszyscy doskonale wiemy, że ta naznaczona przez życie kobieta posiada swoje mroczne alter ego - Reign (prawdopodobnie zobaczyliśmy je w ostatnim ujęciu odcinka), śmiertelnie niebezpiecznej istoty, która w obecnej odsłonie serii ma pełnić funkcję głównej antagonistki. Jej wątek został jedynie subtelnie nakreślony. Za złoczyńcę w Girl of Steel robi Morgan Edge, który do spółki z Bloodsportem szykuje zamach w National City. Sęk w tym, że Edge to w rzeczywistości Maxwell Lord w wersji 2.0 - jest bogaty, niezwykle wpływowy i buduje swoje niecne i szpetne plany przejęcia władzy nad światem. Trudno na ten moment stwierdzić, czy mamy tu do czynienia z powtórką z wątpliwej jakości rozrywki, czy też nowa postać wniesie w zasadnicze wątki fabularne powiew świeżości. Wydaje się, że prawdopodobniejsza jest ta pierwsza opcja - ot, ekranowe odgrzewane kotlety. Na drugim planie historii trwa walka o narracyjną spójność: śmieszki przyjaciół z okolic DEO mają rezonować w sekwencji marzeń sennych Kary czy całkiem sprawnie poprowadzonym wątku o zmianie właściciela CatCo. Brakuje jednak w tego typu zabiegach konsekwencji. Nie wiemy więc, czy twórcy chcą eksperymentować i ryzykować w aspekcie fabularnym, czy tylko bawią się z nami w kotka i myszkę, składając obietnice bez pokrycia. Zauważmy bowiem, że jednym z najważniejszych spoiw dla Girl of Steel jest kwestia ślubu Alex i Maggie. Powraca ona w najmniej spodziewanych momentach, scenarzyści arbitralnie wplatają ją w rozmowy bohaterów, choć dla takich fabularnych posunięć trudno znaleźć racjonalne wytłumaczenie. Apogeum tych bolączek staje się jedna z ostatnich scen, w której Kara pojawia się na spotkaniu przyjaciół. Ona, wyciskająca z Supergirl siódme poty, i oni, dyskutujący o ciastach ślubnych. Prawdziwa mieszanka wybuchowa. Nikt z nas nie wie, co z tego wyniknie.
Szkoda również, że krajobraz po bitwie z Daxamitami został potraktowany po macoszemu - jakieś zapewnienia Edge'a o biznesmenach odbudowujących National City co prawda są, ale to raczej kwestia bombardowania nas niedopowiedzeniami. Trudno określić czy w tym szaleństwie jest metoda. Naszą uwagę przykuje z pewnością osiadły na dnie morza kosmiczny statek, mający sugerować większe zagrożenie na horyzoncie. W sieci powstało już kilka teorii na temat jego pochodzenia. Wedle jednej z nich należy on do Durlan - rasy obcych, której przedstawicielką jest serialowa prezydent USA. Supergirl wraca w dobrym stylu, choć do hymnów pochwalnych na temat jakościowej zmiany serialu jest z pewnością daleko. Cieszy fakt wprowadzenia nowych postaci i wątków, które mają rozbijać nieco już skostniałą strukturę fabularną. Z drugiej strony niepokoi fakt przywiązania twórców do wyświechtanych na różne sposoby schematów narracyjnych. Warto więc spojrzeć na Girl of Steel jako na odcinek w pełni autonomiczny. Tylko patrząc z tej perspektywy, możemy odkryć wewnętrzny dramat głównej bohaterki, który nieśpiesznie popycha ją w stronę mroku.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj