Źle się dzieje w królestwie Supergirl. Odcinek In Search of Lost Time to druga z rzędu ekranowa zapchajdziura, której zasadniczym celem jest gra na zwłokę przed wprowadzeniem widza w decydującą fazę 3. sezonu produkcji. Twórcom zaczyna brakować pomysłów na sprawne poprowadzenie narracji i umiejętne operowanie zasadniczą osią fabularną obecnej odsłony serii, dlatego sięgają po karkołomne rozwiązania, które mogą nas wprawić w konsternację. Przez bite 40 minut czasu antenowego Dziewczyna ze Stali wywija więc swoją peleryną, a problem demencji M'yrnna w ekspresowym tempie urósł do rangi jednego z najważniejszych wątków. Odpowiedzialni za serial co prawda główkują, jak racjonalnie wytłumaczyć taki obrót spraw, ale z logiką od dawna są przecież na bakier, a ich postawa przypomina marsz dzieci przez mgłę. Dodajmy do tego wszędobylskie, pompatyczne tyrady emocjonalne i fatalne aktorstwo, a już teraz powinniśmy zacząć drżeć o przyszłość historii. W In Search of Lost Time scenarzyści chcą zaserwować bohaterom osobliwą wariację na temat fazy lustra Jacquesa Lacana - sęk w tym, że zwierciadło szybko się stłucze, a połączeni w pary protagoniści raz po raz piorą swoje brudy, by ostatecznie wziąć się za łby w siedzibie DEO. Wszystko przez M'yrnna, który ma coraz większe problemy z własną psyche. Na drugim biegunie opowieści Lena, jak na Luthora z krwi i kości przystało, sakramencko irytuje Samanthę, by ta pokazała oblicze Reign. Zamiar twórców jest aż do bólu czytelny: to po prostu próba odpowiedzi na pytanie, o czym bohaterowie serialu myślą w ukryciu. Ładunek emocjonalny, jaki powinno nieść takie podejście, szybko się jednak ulatnia i raz po raz zanurza się w otchłani groteski. Pozorowane waśnie między protagonistami znikają z ekranu równie szybko, jak się pojawiły. Najpierw Kara uderza paradującego nie wiedzieć czemu w swoim klasycznym stroju Mon-Ela w bebechy, by kilka minut później znów smalić do niego cholewki i poklepywać się z nim po plecach. Widzom przydałaby się podobna kuracja, w końcu seans ostatniego odcinka może nam odbić się czkawką. Nie trzeba więc nikogo przekonywać, że z punktu widzenia całego sezonu scenarzyści drepczą w miejscu. Gorzej jednak, że to, co powinno być fabularnym oddechem, staje się systematycznym odcinaniem odbiorcy dostępu do narracyjnego tlenu. Zwróćmy uwagę, że coraz więcej scen zostaje nienaturalnie wręcz rozwleczonych, a bohaterowie na wszystkie sposoby pocieszają J'onna, który odkrył tajemnicę ojca - mówią to samo, tylko za pomocą innych słów. Zażenowanie może wzbudzić fakt, że siedziba DEO została zniszczona po raz drugi w ciągu tygodnia. Wałęsają się po niej dopiero co uwolnieni złoczyńcy z Białym Marsjaninem na czele, a my i tak wiemy, że po minucie dostaną łupnia. Diabeł tkwi jednak w szczegółach; choreografia serialowych walk od dawien dawna pozostawiała sporo do życzenia, ale z niejasnych powodów w ostatnim czasie twórcy ukazują je, korzystając ze slow-motion. Nawet przewracająca się czy przestępująca ze stopy na stopę Kara musi to robić w zwolnionym tempie, a ujęcie zostaje okraszone iskierkami wyglądającymi tak, jakby ktoś na drugim planie właśnie zapalał zimne ognie. Do tego wszystkiego dochodzą takie kwiatki, jak zachwyt Dziewczyny ze Stali nad technologią z XXXI wieku, jaką w trakcie pożal-się-Boże treningu pokazał jej Mon-El. Jej reakcja przypomina poniekąd euforię jakiejś zapomnianej przez świat wioski, której mieszkaniec nabył pierwszy 32-calowy telewizor plazmowy. Co za jakość! Dech w piersiach zapiera! Lepiej nie jest również na poziomie aktorstwa, a w pojedynku o miano drewna roku w tej kategorii rywalizują Carl Lumbly (M'yrnn) i Odette Annable (Samantha). Oboje prześcigają się w ekranowym koncercie strojenia najdziwaczniejszych min i wytrzeszczu oczu, bijąc rekordy, jeśli chodzi o ilość sztuczności na centymetr taśmy serialowej. Można poniekąd bronić aktorkę, której Samantha przez większość czasu antenowego musi szlochać, udawać ogłupioną i udowadniać, że nie jest Reign, ale jej postać i tak subtelnie trafia do korowodu największych dziwadeł, jakie widział ten serial.
Źródło: Jack Rowand/The CW
+1 więcej
Nie jest jasne kiedy i czy w ogóle odpowiedzialni za serię zdecydują się na powrót do głównej osi narracji - tak, by nieustannie nie wypadać z fabularnych kolein. Odrobinę nadziei w tym aspekcie wlewa w nas ostatnia sekwencja, w której lecący przez National City Supergirl i Mon-El (plus za ukłon w stronę fanów klasycznych produkcji superbohaterskich) natrafiają na plagę, jaką zsyła na naszą planetę kolejna z Worldkillers. Czas pokaże, czy to faktycznie szukanie kontaktu z widzem, czy, jak miało to w ostatnim czasie miejsce nad wyraz często, obiecanki-cacanki. W końcu zostało do pokazania jeszcze wielu rodziców, cioć, wujków, dziadków i babć głównych bohaterów, którzy - nie możemy w to wątpić - na pewno przeżywali i przeżywają największe traumy, jakie widział Wszechświat...
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj