Crisis on Earth-X, Part 1 to dobre wprowadzenie do crossoveru seriali superbohaterskich stacji The CW. Naturalnie nie mamy tu do czynienia z typowym odcinkiem Supergirl - fabularne środki ciężkości w tym roku odnajdujemy zupełnie gdzie indziej.
Uściślijmy fakty: to nie był po prostu kolejny odcinek
Supergirl.
Crisis on Earth-X, Part 1 pełnymi garściami czerpał ze wszystkich dobrodziejstw, jakie umożliwiał crossover seriali superbohaterskich stacji The CW i to właśnie w tych kategoriach powinniśmy go rozpatrywać. Problem polega na tym, że całe wydarzenie jest mocno dyskusyjne pod względem jakościowym i nie mam żadnych wątpliwości, że podzieli widzów. Najważniejsza w tej kwestii jest perspektywa, którą przyjmie odbiorca - albo uzna fabularną intrygę za li tylko dodatek do podrasowanych lukrem i wszędobylską miłością przygód herosów, albo zgodzi się na reguły gry zaproponowane przez twórców i da się po raz kolejny, może nieco naiwnie, ponieść walce Green Arrowa, Flasha, Dziewczyny ze Stali i spółki o uchronienie Ziemi przed nadchodzącą zagładą. Nawet jeśli opowieść przepełniona jest typowymi dla produkcji The CW wstawkami, relatywnie szybko zamieniającymi się w narracyjne mankamenty, to gdzieś na najgłębszym poziomie crossover dostarczy nam sporo radości, choćby miała być ona zaklęta w czymś na kształt guilty pleasure.
Nie ma żadnego przypadku w tym, że całe wydarzenie rozpoczyna się od ukazania czerwonego nieba nad Ziemią-X. Podobnie jak sam tytuł odcinka nawiązuje ono do jednego z najważniejszych komiksów w historii,
Crisis on Infinite Earths. Taka barwa sklepienia w świecie DC najczęściej zwiastuje wielkie zdarzenia, swoją mocą sprawczą oddziałujące w kosmicznej skali. Już w tym momencie możemy odnieść wrażenie, że odpowiedzialni za crossover będą bawić się konwencją i puszczać oko w kierunku widza. Tego typu smaczków pojawi się więcej, np. wtedy, gdy Supergirl dająca łupnia Dominatorowi wspomni o "zeszłym roku" czy w trakcie dysputy Steina i Jaxa, w której pojawia się całkiem zabawne odniesienie do Spider-Mana. Twórcy chcą w nas wybudzić poczucie obcowania z fabularną lekkością i trzeba przyznać, że rozpisanie historii bez niepotrzebnego zadęcia na ekranie popłaca. Pomaga w tym warstwa muzyczna, która musiała pochłonąć istotną część crossoverowego budżetu. Słychać nowe takty, a
Melissa Benoist, jak to zwykle przy okazji spotkań z
Grant Gustin, zaczyna śpiewać. Narracyjnych landrynek jest co prawda sporo, ale w założeniu mają one rezonować w historii znacznie mroczniejszej.
Otwierająca crossover sekwencja walki złego Prometeusza z Guardianem uświadamia odbiorcę, że całe wydarzenie na symbolicznym poziomie ma stanowić swoistą metaforę współczesnych Stanów Zjednoczonych. Twórcy chcą pytać widzów o to, w jakiej kondycji znajduje się "najwspanialsze państwo na świecie", ze szczególnym uwzględnieniem rządzących nim praw i wartości, którymi w życiu kierują się obywatele. Ziemia-X to najprawdopodobniej osobliwe ostrzeżenie przed autorytarnymi zapędami polityków; kulminacją takiego podejścia ma być zapewne zamknięcie herosów w obozie koncentracyjnym w wersji mini w drugiej części crossoveru - zwróćcie uwagę, że niektórzy więźniowie pokazują się na ekranie w pasiakach. Sęk w tym, że odpowiedzialnym za serial brakuje odwagi w jednoznacznym określeniu o co, czy raczej o kogo w tego typu zabiegach im naprawdę chodzi. Metafora wybrzmiewa więc w imponderabiliach i niedopowiedzeniach, ewentualnie w nieco siermiężnym wywodzie o celowaniu do amerykańskiej flagi.
Intrygę fabularną ma zawiązać ślub Iris i Barry'ego. Podejrzewam, że niektórzy z nas chowali twarz w dłoniach, gdy (wciąż) panna West malowała paznokcie ze swoimi przyjaciółkami. Równie cukierkowo jest na przyjęciu zorganizowanym w przeddzień wesela - Oliver z uporem maniaka prosi o rękę Felicity, Jax obraża się na Steina, gdyż przecież lada moment straci swoje moce, a Rory dwoi się i troi, by w to towarzystwo wnieść jak najwięcej absurdu. Tylko od widza zależy, w jaki sposób oceni tego typu zabiegi fabularne. Zwróćmy jednak uwagę, że nie rażą one w skali, do której już zdążyliśmy się przyzwyczaić. Dzieje się tak głównie dlatego, że poświęca się im mniej czasu ekranowego, a narracyjne czkawki kontrastują z całkiem umiejętnym budowaniem w opowieści kolejnych konfiguracji między postaciami. Widać to bodajże najlepiej na przykładzie seksualnej przygody Sary i Alex - choć koniec końców sytuacja przybije siostrę Kary, to jednak sporo jest w tym zdarzeniu z sytuacyjnego humoru i nieskrywanej radości, jaką twórcom sprawia żonglowanie wątkami tak wielu postaci.
Znacznie lepiej jest w ostatnim akcie odcinka, gdy herosi mierzą się w kościele z Prometeuszem z Ziemi-X, Overgirl i ich pomagierami. Pachnie tu doskonale nam znaną sekwencją z filmu
Kingsman: The Secret Service, choć zawsze pamiętajmy, gdzie Rzym, a gdzie Krym. Należy pochwalić naprawdę dobrą pracę kamery, która zabiera nas w kolejne rejony placu boju. Widać tu dozę narracyjnego szaleństwa, która tak często na ekranie się sprawdza, jak i chce wymknąć się spod kontroli. Mam w tym aspekcie kilka zastrzeżeń do scenarzystów; w pewien sposób marnują oni potencjał historii, gdyż miast nazywać rzeczy po imieniu i wyjawić motywacje złoczyńców, woleli sporą część pierwszej odsłony cyklu poświęcić na dysputy bohaterów o życiu, miłości i całej reszcie. Z drugiej strony nie ma się jednak czemu dziwić, skoro crossover to swoista wizytówka stacji The CW i w zamierzeniu ma trafić do możliwie najszerszego spektrum odbiorców.
Crisis on Earth-X, Part 1 to całkiem udane wprowadzenie do najważniejszego tegorocznego wydarzenia w serialach superbohaterskich DC. Nawet jeśli twórcy serwują nam na ekranie odgrzewane kotlety i korzystają z do bólu wyświechtanych schematów, to narracyjna lekkość i sugerowanie większej tajemnicy wokół fabularnej intrygi sprawdza się całkiem dobrze. Raz jeszcze podkreślę jednak, że wszystko rozbija się o perspektywę, jaką w ocenie crossoveru przyjmie odbiorca - niektórzy z widzów mogą uznać, że cała historia z przybyszami z Ziemi-X to ledwie uzupełnienie cotygodniowego rozprawiania herosów o uczuciach. Miejmy jednak nadzieję, że tę kwestię ostatecznie przesądzą dwie ostatnie odsłony wydarzenia i oby dostarczyły nam one jak najwięcej radości, nawet jeśli z tej frajdy za niedługi czas niewiele będziemy pamiętać.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h