Ostatni odcinek serialu Supergirl to prawdziwe ekranowe pomieszanie z poplątaniem. Tak źle w produkcji stacji The CW nie było od... jakichś dwóch tygodni.
O tym, że z serialem
Supergirl źle się dzieje, wiemy od dawna. Twórcy chcą nas jednak przekonać, że może być jeszcze gorzej. Odcinek
Ahimsa to bite 40 minut ekranowej tandety i żenady, kuriozalnej w wydźwięku nawet jak na normę, do której przyzwyczaili nas przed lata superbohaterowie stacji The CW. Ostatnia odsłona serii dostarcza nam całą karuzelę głupotek fabularnych: dysputy o pacyfizmie na szkolną modłę, hipnotyzowanie kosmitów, pasywno-agresywne zachowania postaci, doładowywanie się prądem bez herbaty, a wszystko to okrasza tytułowa heroina, która paraduje przed naszymi oczami w ni to skafandrze, ni to kostiumie zajumanym w czasie halloweenowej parady. Jeszcze gorzej, że cały ten festiwal serialowej mordęgi zdaje się prowadzić donikąd - nie do końca wiemy, jakie są motywacje i cele antagonistów, ani o co chodzi bohaterom w czasie kolejnych refleksji na temat swoich powinności. Zapomnijcie o czymś takim, jak zasadnicza oś fabularna całego sezonu. Tę przecież można dorobić w każdym momencie; na razie ważniejsze są większe niż życie alegorie do realnego świata i prześciganie się w tasowaniu frazesami i dyrdymałami.
W
Ahimsie fatalnie jest właściwie na każdym polu, przy czym wątpliwy prym wiedzie tu warstwa wizualna. Kara w swojej nowej zbroi wypada doprawdy idiotycznie - nie dość, że sam strój wygląda, jakby był zrobiony w kotłowni, to jeszcze twórcy raczą nas tu absurdalnymi przebitkami z kamery zamontowanej w kombinezonie, mającej zapewne przywodzić na myśl kinowego Iron Mana. W dodatku Alex będzie na siostrę krzyczeć, więc siłą rzeczy zrodzą się w nas skojarzenia z imprezą przedszkolaków: jedno z nich przyszło na nią w kasku, więc pozostałe z niejasnych przyczyn zaczęły nieboraka okładać, czym tylko się da. Czuć, że
Melissa Benoist nie do końca radzi sobie z nowym położeniem; tak źle w aspekcie gry aktorskiej nie prezentowała się już dawno, a jej postaci nie ratuje nawet nawiązanie do superkota Streaky'ego. Wydaje się jednak, że gwiazda produkcji dopasowała się tym razem do poziomu scenariusza - jeśli takowy w tym tygodniu w ogóle zdołano stworzyć.
Debilizm goni debilizm - tak najłatwiej można by streścić aspekt fabularny
Ahimsy. Rozwiązanie Leny i Brainy'ego w kwestii pozbycia się z atmosfery kryptonitu razi uproszczeniem, plan Agenta Liberty i rodzeństwa Graves na destabilizację USA wygląda jak tworzony na poczekaniu i w dodatku coraz bardziej przypomina kuriozalne zachowania Nona i spółki z 1. sezonu, wprowadzanie kosmitów w hipnozę jawi się niczym kuszenie dzieciaków cukierkiem, a jest jeszcze J'onn J'onzz, który trochę chce być własnym ojcem, trochę Mahatmą Gandhim, a trochę nie wiadomo czym. Co więcej, do całego tego fabularnego cyrku wkracza nowa postać, Manchester Black, czyli niedorobione połączenie
Idris Elba z
Luther i Ripa Huntera z
Legends of Tomorrow. Z całym szacunkiem dla tego bohatera, ale jeśli ratunkiem dla produkcji ma być postać z 5. ligi komiksowego świata DC, którą mamy polubić tylko dlatego, że przed chwilą jego obiekt westchnień kopnął w kalendarz, to może należałoby w ogóle jej nie wprowadzać? Wisienką na mocno nieświeżym torcie staną się szybkie migawki z finału odcinka. Rodzeństwo Graves zostało wysłane na tamten świat, choć doskonale wiemy, że lada chwila powróci, a Agent Liberty to "szuja, obrzydliwa larwa i szczerzuja", jakby to ujął Jeremi Przybora. Nawet robaczek, którego złoczyńca włoży w ucho swojej ofiary, prezentuje się tu paradoksalnie sympatycznie, choć zapewne nie taki był zamysł twórców.
Prawdopodobnie najpełniej słabość ostatniego odcinka serii oddaje scena, w której Alex mając do wyboru strzelić albo w kierunku siostry, albo złowrogiego obcego, zdecyduje się na pierwsze rozwiązanie - lada chwila odkryjemy, że zrobiła tak, by podładować akumulator zbroi Kary. W tym momencie albo parskniesz śmiechem, albo zaczniesz chować twarz w dłoniach. A może jedno i drugie?
Supergirl w swoim 4. sezonie to jedno wielkie pomieszanie z poplątaniem. Produkcja szwankuje fabularnie, wizualnie, na poziomie ekranowej symboliki; ze świecą będzie trzeba szukać nadziei na lepsze jutro, nawet jeśli w Kasnii nadal siedzi sobowtór Dziewczyny ze Stali. Jak więc poprawić Wam humor? Być może faktem, że amerykańskie portale zajmujące się popkulturą, z Hollywood Reporter na czele, zaczęły w ostatnim czasie tworzyć liczne artykuły na temat tego, jak serial The CW świetnie nawiązuje do sytuacji politycznej współczesnego świata... Sami oceńcie, czy z taką tezą można w ogóle dyskutować, czy nie lepiej powiedzieć po prostu... "pomidor".
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h