Niedługo trwała hossa na superbohaterskim rynku w Supergirl. Już w 2. odcinku nowego sezonu na ekran powróciły największe demony serialu stacji The CW: emocjonalne tornada, niezliczone rozmowy o życiowych powinnościach, rzucanie jedzeniem do zlewu i bodajże najbardziej absurdalny proces sądowy w historii telewizji. Twórcy chcą widza a to postraszyć, a to pokazać mu, że bycie herosem wcale nie jest takie klawe. To właśnie dlatego seans pozwala nam obcować z wampirem z Transylwanii, który wcale nie jest wampirem, przestępcą Luthorem, który nie jest przestępcą, i Dziewczyną ze Stali, która własnych koszmarów boi się jak diabeł święconej wody. Nikt tu nie jest sobą, przy czym takiego obrotu spraw nie tłumaczy ani przyjęta konwencja, ani jakieś większe, póki co niedostrzegalne cele fabularne. A Few Good Women to raczej synteza wszystkiego tego, co w Supergirl najgorsze - od plastikowych złoczyńców przez scenariuszową indolencję po ciągnące się w nieskończoność rozmowy, z których doprawdy nic nie wynika. Śpieszę donieść, że gdybyście większość ostatniego odcinka spędzili na parzeniu białej kiełbasy lub czyszczeniu prysznica, de facto niewiele byście stracili w kwestii orientacji w całej opowieści, a i czas spożytkowalibyście znacznie lepiej.  Kara trafiła do Strefy Widmo, która prezentuje się jak skrzyżowanie jaskini Platona z zapomnianą przez świat placówką Poczty Polskiej w trakcie przerwy w dostawie prądu - zobaczysz tu cienie, potkniesz się o cokolwiek, a od wielkiego dzwonu spotkasz nawet własnego ojca. Jeśli zastanawiałeś się, dlaczego tak rzadko widywałeś go w dzieciństwie, odpowiedź jest prosta: zajmował się rozpalaniem ogniska i udawaniem przyczajonego przy ścianie. Papa Zol-El zostaje wyciągnięty na potrzeby historii niczym królik z kapelusza, podobnie jak Silas, facet z powiększonymi siekaczami, zamieniający się w nietoperza, pochodzący z planety Transylwania, no ale, na Boga, niebędący przecież wampirem. Drugi z nich robi za fabularne koło zamachowe, pracując w ukropie nad otwarciem portalu do Strefy Widmo, co docelowo ma pomóc w wydostaniu stamtąd Supergirl. Na efekty tych działań czekają wszyscy przyboczni Dziewczyny ze Stali, którzy z braku laku spędzają czas na rozprawach o emocjonalnych rozterkach. Odrobinę się w nich gotuje, niekiedy zdarza się im nawet wybuchnąć. Choćby w ramach gejzeru głupoty, jak wtedy, gdy kreśląca przed nadciągającymi ze Strefy upiorami szlaczki Dreamer dostaje wsparcie od Marsjańskiego Łowcy, który po prostu zmienia ich kolor na czerwony. W aspekcie tempa akcji, zwłaszcza na tle zeszłotygodniowego odcinka, jest naprawdę źle - fabuła wlecze się w ślamazarnym tempie, koniec końców wracając do punktu wyjścia. Zwróćcie uwagę, że czas spędzany przez bohaterów na siedzeniu równoważy ten, w którym działają, jakby wciąż nie mogli wybudzić się z zimowo-pandemicznego snu. 
The CW
+3 więcej
Skoro już mowa o pandemii: ta jest w świecie Dziewczyny ze Stali obecna, co udowadnia ekspozycja ławy przysięgłych przeprowadzana przy pomocy łączenia online. Zadaniem ławników stało się rozstrzygnięcie w sprawie oskarżonego o zamach na ludzkość Lexa Luthora. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że proces antagonisty mógł stać się jednym z najważniejszych i najlepiej poprowadzonych wątków w całej historii serialu; drzemiący w nim potencjał był olbrzymi. Gorzej tylko, że najbardziej widowiskowa w tym kontekście jest spektakularna wtopa, którą zaliczyli twórcy. Rozprawa reklamowana jako "proces stulecia" i rozgrzewająca amerykańską opinię publiczną do czerwoności skończyła się tak szybko, jak się zaczęła. Nie pomogły zeznania tytułowych "kilku dobrych kobiet" z Eve Tesmacher i Leną Luthor na czele; Lex omotał ławników w ekspresowym tempie, przy czym na próżno szukać w jego mowie obrończej jakiegoś większego sensu. Jakby ujął to Radosław Majdan, gość po prostu "przyaktorzył", a wydający wyrok zachowali się jak uczniaki. Owszem, tak się zdarza, jednak w rzeczywistości roku 2021, którą to przecież autorzy Supergirl chcą kształtować i nadawać jej tempo, bzdurne tłumaczenia o pokrzywdzonym mężczyźnie wykorzystanym przez kobiety prezentują się groteskowo. Nie chcę być również posłańcem burzy, ale nawet świetny w roli Lexa Jon Cryer nie zasłużył na aż do bólu przeciągniętą ekspozycję w produkcji; jeśli tak dalej pójdzie, scenarzyści niebawem tę postać fabularnie zamordują.  Po seansie najnowszego odcinka wciąż nie wiemy, co tak naprawdę ma być fundamentem zasadniczej osi fabularnej 6. sezonu. Trudno bowiem oczekiwać, aby Kara wraz z tatusiem przerabiała w Strefie Widmo wszystkie milion zwrotek "Morsko-kosmicznych opowieści", a pozostali na Ziemi bohaterowie nieustannie bawili się w kotka i myszkę z Lexem. Supergirl obecnej doby niebezpiecznie często zamienia się w sagę rodziny Luthorów; motyw ten jest ogrywany na ekranie do znudzenia, na każdy możliwy sposób. Nie najlepiej wyglądają też wątki innych postaci: J'onn z M'gann najprawdopodobniej spędzą najbliższe tygodnie na dysputach o traumach i o tym, że na Marsie "kiedyś to było", natomiast Alex będzie przymierzać się do wyznania Kelly prawdy o prawdziwej tożsamości jej siostry. Nuda, nic się nie dzieje. Doprawdy, nie sądziłem, że tak szybko będę czekał na moment, w którym Supergirl ustąpi w ramówce miejsca kolejnemu odcinkowi bądź co bądź znakomitego serialu Superman i Lois. Obserwowanie Clarka Kenta obierającego kukurydzę przynajmniej na razie wydaje się znacznie ciekawsze, niż wizyta u mocno zmęczonej Dziewczyny ze Stali i jej trupy rozklekotanych emocjonalnie przyjaciół. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj