To, co się tu wyrabia, przekracza granice mojej wyobraźni - a musicie wiedzieć, że gdy miałem 6 lat, doczepiałem kawałek fioletowego materiału do długopisu, udając później, iż przyrząd do pisania jest Batmanem. Twórcy Supergirl poszli krok dalej, docierając do miejsca, w którym przed nimi jeszcze nikogo nie było (może z wyjątkiem seryjnych morderców i innych osób ze skrzywioną psychiką). Najpierw w odcinku Mxy in the Middle uraczyli widzów bojem Dziewczyny ze Stali i jej sojuszników z gigantycznym kotkiem, by w kolejnej odsłonie serii pod już dawno wykolejony wagonik fabularny podczepić komentarz społeczny do życiowego położenia Afroamerykanów; tak siermiężny, że na stoliku stającej w obronie swojej społeczności Kelly musiała pojawić się powieść symbolu walki o prawa czarnoskórych, Ta-Nehisiego Coatesa. Odnoszę wrażenie, że scenarzyści produkcji niespecjalnie chcą nadal kamuflować, iż stracili kontrolę nad opowieścią. Cała historia zamieniła się w zlepek mniej lub bardziej żenujących pomysłów, których dobrze jest nie krytykować, skoro już Supergirl staje do boju z opresyjnym patriarchatem i bezdusznym systemem. Sęk w tym, że to tylko fasada; sam serial poraża fabularną głupotą, więc przypinanie mu łatki istotnego głosu w debacie publicznej jest groteskowe. Cytując klasyka: "Nie idźcie tą drogą".  Mxy in the Middle zaczyna się od mocnego uderzenia: Pan Mxyzptlk wyśpiewuje historię Nyxly w rytm "I Will Survive". Początkowo trudno ocenić ten zabieg - w pierwszej chwili odrobinę śmieszy, jednak później zostaje zmiażdżony kolejnymi wątkami. Team Supergirl gorączkowo szuka sposobu na pokonanie złośliwego chochlika z 5. wymiaru, raz po raz majsterkując przy wyciągniętych z kapelusza urządzeniach i prawiąc o naukowych koncepcjach, które mają tyle wspólnego z logiką, co Sławomir Peszko z fizyką kwantową. Cierpi na tym zupełnie nieprzydatny Mxyzptlk, który chce przecież być dobrym duszkiem Kacprem i pomóc swoim ziomkom. Koniec końców poświęci się w trakcie konfrontacji z Nyxly, choć naprawdę dziwacznie jest padać na kolana przed kobietą, która terroryzuje National City, wykorzystując w tym celu ogromnego kota (pokonanego imitującym światełko laserowym wzrokiem Kary...) i piekielnego smoka. Jeśli sądziliście, że dotarliście już do samego jądra żenady, to tylko poczekajcie, aż zaznajomicie się z drugą osią fabularną. Lena Luthor w rodzinnej miejscowości odkrywa, że jej matka była złą wiedźmą, a sama posiada magiczne zdolności. Nie pytajcie, dlaczego - cieszcie się, że bohaterka nie uświadomiła sobie, dajmy na to, faktu bycia chomikiem. 
fot. The CW
+2 więcej
Blind Spots, drugi z ostatnich odcinków, nigdy nie powinien wyjść na światło dzienne; to jedna z najgorszych odsłon w historii produkcji stacji The CW. Główną bohaterką jest Kelly - z całym szacunkiem, ale wcielająca się w jej rolę Azie Tesfai dla swojego i naszego dobra powinna dostać sądowy zakaz pojawiania się na ekranie. Warsztat aktorski nie polega przecież wyłącznie na rozwieraniu ust i wytrzeszczu oczu, warto byłoby coś jeszcze do niego dorzucić. Gorzej tylko, że Tesfai niespecjalnie pomogli scenarzyści, którzy pod płaszczykiem zwrócenia uwagi na trudne położenie bytowe Afroamerykanów dali wyraz swojej twórczej indolencji. Kelly przechodzi przecież metamorfozę w Guardiana z powodu przepełnionych szpitali i chorujących ludzi. Musi wziąć sprawy w swoje ręce, skoro Supergirl i spółka w dalszym ciągu głowią się nad walką z Nyxly. Cierpimy wszyscy, ale czy to od razu powód do tego, aby zakładać na siebie strój wyglądający jak odrzut z odpustowego straganu i bawić się w superbohaterszczyznę? Nie sądzę; nie przekona mnie do tego nawet ściągnięty z odmętów Arrowverse John Diggle, który wciąż tęskni za Oliverem Queenem. Tak, kiedyś to było. Ale się skończyło. Z kronikarskiego obowiązku dodam, że Lena jest bliższa zostania pełnoprawną czarownicą niż przed tygodniem. Raz jeszcze: to naprawdę dobrze, mogła zamienić się w muflona.  Jest w Mxy in the Middle scena, w której Lena mówi Andrei przez telefon o "urokliwej linii brzegowej Nowej Fundlandii" - oczywiście tej ostatniej na ekranie nie widzimy; operatorzy wolą nam znacznie częściej pokazywać naznaczone psimi odchodami trawniki z Vancouver. Na metaforycznym poziomie sekwencja ta doskonale podsumowuje zamiary twórców: ci chcą nam wmówić, że Supergirl jest czymś więcej, niż przekonują nas o tym serialowe wydarzenia. W miarę upływu czasu nie będę miał większego kłopotu z aż tak dalece posuniętym masakrowaniem mitologii słynnych postaci DC, lecz nie mogę dać zgody na wypaczenie i karykaturalne przedstawienie życia społecznego w Stanach Zjednoczonych. Segment docelowy, amerykańscy nastolatkowie, otrzymują z ekranowych przygód Dziewczyny ze Stali następujący morał: możesz wszystko, jeśli w to tylko uwierzysz, natomiast super-przyjaciele nieustannie czekają, aż będą ci mogli oddać własną nerkę. Większość z nas wie, że to nieprawda, a na pewno nie lekcja, którą trzeba się dzielić z jakąkolwiek osobą po przekroczeniu 9. czy 10. roku istnienia. Nierówności społeczne, redystrybucja dóbr, miejsce urodzenia, dostęp do edukacji, materialne położenie rodziny, duża doza szczęścia - to jest prawdziwa suma wszystkich strachów, nie zaś narracja o tym, że w życiu wszystko się udaje. Jest zgoła przeciwnie, na co Supergirl jest znakomitym dowodem. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj